Trąf,trąf misia bela
Misia, Kasia, kąfacela
Misia A, Misia Be,
Misia, Kasia, kąface!
Pamiętacie to? Jeżeli nie tę, to na pewno jakąś inną wyliczankę z placu zabaw, z lat szczenięcej młodości. Nikt, nigdy nie uczył się takich zwrotek na pamięć. Pojawiały się, zapadały w pamięć, i pozostały do dzisiaj. U dwudziestolatków, trzydziestolatków, sześćdziesięciolatków, a może i u siedemdziesięciolatka. Nie proszone o pozostanie, mościły się tam prawem kaduka, zajmując cenną przestrzeń. Która stanowić może miejsce dla spraw grubo poważniejszych.
Nie zawsze taka impregnacja pamięci wynikała z częstego powtarzania. Jeżeli trafiała zgodnie w amplitudę emocji i skrytych marzeń, jeżeli wtórowała grze hormonów, także znajdywała sobie jakiś kącik, gdzie się zagrzebywała i nie pozwalała wygonić. Opornie wchodziły do głowy zadawane do wkucia pamięciowego teksty fragmentów ksiąg „Pana Tadeusza”. Ale Księga XIII właziła bez żadnego powtarzania, podobnie jak „Bajka o Królewnie P. i trzech braciach”
Gdy wpadł mi do ręki przepiękny zbiór angielskich limeryków, to okazało się, że przeczytane raz nieskromne strofy, uczepiły się mnie jak rzep. A niezwykle ciekawa pozycja profesora Borusiewicza o konserwacji zabytków, której znajomość musiałem udowodnić przed obliczem egzaminatorów nie właziła już do głowy tak ochoczo.
Limeryki, z których najprzyzwoitszy jest ten:
„Raz Dyzio wpadł w głęboki dół
I leżał tam dni sześć i pół
Odtąd mówiło się w powiecie,
Że było to zepsute dziecię!”
-pamiętam do dzisiaj, ale gdy pracowałem przy renowacji zabytków, co raz to musiałem zaglądać do źródeł.
„Repetitio est mater studiorum” -powtarzanie jest matką nauki – nad bramami średniowiecznych uniwersytetów wisiała ta mądra sentencja.
Metod obliczania tego i owego, dziesiątki razy przecież powtarzanych, już w ogóle nie pamiętam, ale gdy na rajdzie Politechniki w połowie lat siedemdziesiątych, raz tylko usłyszałem siedząc przed ogniskiem dobiegające ze stodoły dźwięki gitary i słowa:
Madagaskarka jest całkiem czarna, i prawie wcale się nie ubiera,
A wszystkie dzieci na Madagaskarze są podobne do Pana Arkadego Fiedlera,
-to już i tego, i zwrotki następnej nie jestem w stanie z pamięci ciupasem wyrzucić.
Z pewnością rolę niebagatelna odgrywa tu młodość i świeżość umysłu. A nade wszystko motywacja. Często nieuświadomiona do końca.
Tu dochodzimy do sedna pewnych socjotechnicznych zabiegów. Nic dziwnego, że polityczne ugrupowania coraz to krzykliwie zapowiadają, że stawiają na młodość. Agitatorzy liczą na chłonność dziewiczo czystych mózgowi, czekających na zagospodarowanie. Atrakcyjną treścią trudną do zweryfikowania z braku wiedzy mogącej obudzić ruch sprzeciwu. Kwestie powtarzane bezustannie, nieważne, czy prawdziwe, czy nie, stają się po pewnym czasie samą prawdą. Zwłaszcza interpretacja historii najnowszej. Albo jej zupełnie na nowo zapisane strony. Podane atrakcyjnie, metodami żywcem przeniesionymi z obozu dla partyjnej młodzieżówki w Sierakowie.
To jest sprawdzony, niezwykle skuteczny sposób uczenia. Oraz indoktrynacji.
Przesłanie opakowane w dowcip absurdalnie śmieszny, lub kojarzący się miło, sięgający do głębszych pokładów jaźni. Do emocji. Treść się wtedy gładko wśliźnie w pamięć.
Samo uderzanie w ton podniosły to za mało. Bo to smętne, zatem nieatrakcyjne.
A śmiech i świnstewko mogą być wytrychem.
Całe szczęście, że ci, których obawiam się najbardziej, sztywni są jak kołki, do bólu poważni i rezultacie nudni jak flaki z olejem. A frywolność precz przeganiają wodą święconą!