Groza zawisła nad państwem Kraka. Potężne wichry pustoszyły dalekie krainy na Zachodzie, i od Mglistych Wysp, przez dziedzinę Merowingów dotarły do ziem Wieletów. Powiewy przedzierały się już od Ślężan nad Wisłę.
Kmiece osady bezpieczne były przez solidność konstrukcji drewniano ziemnych, ale szło o to, jak ratować warstwę ziemi uprawnej, co podstawą była narodowego bytu, przed wywianiem.
Włościanie w trwodze zwracali oblicze do rządzących, atoli tam spójnej myśli widać nie było, i nie zanosiło się na zgodę w kwestii zaradzenia biedzie.
Ludzie sprawującego rządy Burgrabi, po złożeniu obiaty, i wysłuchaniu wielu wyroczni oznajmili, że sposób mają pewny, a to nie nic innego, jeno orka wstęgowa. Rozumowali tak: wichry wieją od zachodu, tedy, aby wywiewaniu gleby dać odpór, trza głęboko pola przeorać z południa na północ. Niektórzy kapłani z tego nurtu sugerowali nawet, że nie zawadziło by spróbować z północy na południe. W każdym razie w poprzek żywiołu.
Stronnictwo Kraka, co nominalnie księciem krainy przestawał, nie kryło oburzenia. Orka wstęgowa tak, tutaj jest pełna zgoda. Ale biorąc na wzgląd siły adhezyjne i rozszerzone prawo Bernoulliego, bruzdy trza ciągnąć właśnie z zachodu na wschód. Swarożycu broń, żeby ze wschodu na zachód.
Sam Krak raczył powiedzieć, że rzecz jest tak oczywista, że pojmie to nawet młodziutka dzieweczka, co pierwszy raz z wiankiem dziewiczym Kupałę zaszczyca.
Stronnictwo grodowe w odpowiedzi burczało, że komes i jego ludzie najchętniej to wielki wał ziemny by od Zachodu usypali, co by się żadne nowinki szkodliwe nie przedostały, a i wichrom położyło by tamę. A grodzki błazen znowuż podnosił rzekome zdziecinnienie władcy, co ma się przejawiać mamrotaniem i przyrodzoną tępotą, kto wie czy i nie wiedzioną od nadużywania miodów syconych. I tradycyjnie wołali grodzcy, że się Wawelscy znowuż trzódce Piernikowego Kapłana chcą przypodobać. Stąd to bezustanne ględzenie o tym, że od dobrobytu ważniejsze jest, żeby Wisła była Wisłą, a nie Śląskiem, czy dajmy na to Wieleczczyzną.
To na Skuby rozum za ciężkie było. Załomotał do wrót Jamy i żale Smokowi zaczął wylewać, o dziedzinę Wiślan szczerze zatroskany, ale i o swoje łany szczególnie. Do północka im zeszło, aż szewczyna schlany jak nieboskie stworzenie, wreszcie na piersi poczciwego gospodarza usnął znękany. Ten bezsennie dumał, rozważając wszelkie warianty i ważąc argumenty w mądrej głowie.
Rankiem, końcem ogona o pas Skuby zahaczywszy, dotąd go pławił wrzeszczącego w Wiśle, aż ten wytrzeźwiał całkiem. Po czy rzekł słowa roztropne:
„Ja tylko Smok prosty jestem i na agronomii się nie znam. Ale na mój rozum, to trzeba zdywersyfikować straty. Może rację ma Krak, może Burgrabia. Skąd mnie to prostaczkowi wiedzieć? Ty swoje łany przeoraj z północy na południe, a może i na odwrót. Potem ten sam szmat ziemi przetnij skibami ze wschodu na zachód. Tak jako nici w gieźle lnianym się przenikają. A czuwaj z wołami i socha okutą w pogotowiu, bacząc skąd wiatr nadciąga. I dorywczo przeoruj zawsze w poprzek wiatru, jak kierunek zmieniał będzie. Wszystkich trza metod próbować, nie zawierzać jednej. Doszły mnie słuchy, że nawet w tych krainach co już je żywioł doświadcza nikt pewnej metody na wywiewanie nie wynalazł jeszcze. To trzeba zabezpieczyć się zewsząd!”
Wysłuchał Skuba przemowy i wielki podziw dla smoczej mądrości w sercu mu zawitał. Pod kolana gospodarza podjął. Spłakał się ze wzruszenia, garniec miodu duszkiem wypił, co by klinem miazmaty hulanki z jestestwa wybić, i podążył do Okołu, i na Wawel, nieść dobrą nowinę wybawienia z opresji.
Ale nikt z zacietrzewionych z obu stronnictw, twardo obstających przy swoich racjach, słuchać go nie chciał.
Tedy ruszył do swojej sadyby, pachołków zgonił i zaprzęgi gotowe, zbrojne w sochy okute do orki kazał sposobić. I nie mieszkając, dzieło nakazał zaczynać. Wedle słów smoczych.
Z akt IPS. Dzieje pierwszego kryzysu
komentarze
No i patrz Pan, Panie Tarantulo,
wystarczy do archiwum zajrzeć IPS, stare folialy postudiować, a i rada się znajdzie. Tyle że stronnictwa różne jakby czytać nie umialy, bo zamiast księgi studiować, wola jęzory strzepić na durnych klótniach o wyższości świąt Kupaly nad świętem Dębu. No i przy okazji o wyższości jednych kaplanów nad drugimi, co się lacno na klótnię o wyższości zwolenników jednych nad drugimi przelożyć może.
Chyba że czytać nie umieją.
A wtedy wystarczy Smoka posluchać.
abwarten und Tee trinken
Lorenzo -- 25.02.2009 - 21:59Panie Lorenzo!
Póki historia tocząc się, cięgiem w te same koleiny trafia, to jescze nic straconego. Najwyżej skonczy sie czkawką. Gorzej, jak nasz wóz narodowy z tych kolein na zakręcie wypadnie i walnie o drzewo.
Zarzucali nam brak wiary. A Smok? Kto nam podskoczy. On za wszystko starczy!
Pozdrowienia!
tarantula
tarantula -- 25.02.2009 - 22:57I tego się, Panie Tarantulo,
trzymajmy!
Nie będą nam mówić obcy kulturowo, w jakim stroju mamy po Krakowie spacerować. I gdzie. I z naszych tradycji kpić. Oni nawet nie wiedzą, co to sa Plantacje.
Jest w naszym narzeczu takie slowo: Scheinheiliger . I ono doskonale oddaje ich charakter. Bo u nas smok smok znaczy. I Wawel, a nie żadne tam Zaklady 22 lipca.
Pozdrawiam stanowczo
abwarten und Tee trinken
Lorenzo -- 25.02.2009 - 23:27Sąsiedzie!
Wzruszenie odjęło mi mowę. Żeby Smok był Smokiem!
W czasach Kraka w miejscu Warszawy nawet rybackiej chatki nie było. Wielkie mecyje! A legenda o Warsie? Pomińmy to milczeniem. Znowu tam mają gorzałę serwować.
prosit!
Dobrej Nocy!
tarantula
tarantula -- 25.02.2009 - 23:44Doprawdy, Szanowni Panowie
jestem zdruzgotana. Całkowicie, zdruzgotana.
Pozwolę sobie zaprotestować przeciwko uogólnieniom, zwanych w niektórych kręgach generalizacjami.
Syrenka ze Smokiem mogą się przyjaźnić. Są tego dowody niezbite.
Pozdrawiam Panów z nadzieją, że takie widzenie, o jakim wyżej czytam, się w Panach nadmiernie nie utrwali.
Gretchen -- 25.02.2009 - 23:53Droga Pani Gretchen!
Najnowsze badania IPS-u mogą dawać niejakie podstawy do stwierdzenia, że Syrenka mogła się wywodziić z owego tajemniczego ludu, opisanego w aktach instytutu pod pozycją Smok Wawelski cz2.
Pewne szczególy anatomiczne zdają się to potwierdxzać. Przedstawiciele owego niezwykłego plemienia prezentowali cechy zarówno ludzkie jak i gadzie, najczęściej zaś przypominali człowieka pokrytego zieloną smoczą łuską. Zdarzaly się osobniki o wykształconym ogonie, na wzór współczesnych waleni. Kto wie, może Syrenka należała do owego wymarłego ludu. Kłopot w tym, że w odróżnieniu od legend krakowskich ,dla tej warszawskiej nie można w żaden sposób określić ram czasowych. Ale może być tak, że podobnie do Smoka, Syrenka żyje sobie gdzieś na wiślanych łachach.
Niesprawiedliwe jest tylko to, że nie doczekala się instytutu swojej nazwy.
Serdecznie pozdrawiam, i żałuję że padło na nas posądzenie o uchybienie czci!
tarantula
tarantula -- 26.02.2009 - 07:28Pani Gretchen!
PS. Podjąłem sie trudnego dzieła przedstawienia prawdziwych wersji krakowskich legend. A kto uczyni to dla Warszawy? Wszak ten szacowny gród slynie z wielu takich podań niezwykłej wprost urody. Nie wiem, czy od krakowskich nie piękniejsze. I podobnie jak te nasze, z prawdą historyczną wielce się kłócą.
A jakoś nie widać po Waszej stronie chęci do podjęcia literackiego trudu.
tarantula
tarantula -- 26.02.2009 - 14:55Panie Tarantulo
W Warszawie legendy tworzone sa co dnia. Co polityk to legenda. Az trudno spamiętać.
abwarten und Tee trinken
Lorenzo -- 26.02.2009 - 18:11