Nie wiem za wiele na ten temat, bo nie jestem nauczycielem. Ale tym chętniej się wypowiem :)
Faktycznie, problemem może być porozumienie nauczyciela z uczniem.
Jako, ze jestem taki młody i w ogóle, zdawało mi się, że będę maił dobry kontakt ze swoimi róweiśnikami i osobami ode mnie starszymi, które uczę angielskiego od czasu do czasu. No i przytrafiło się, że miałem takiego uczącego się faceta. Wykształcony, parę lat starszy ode mnie. I zastanawiam się jak mu pewne elementy gramatyki wytlumaczyć i odwołuję się do sytuacji z czego, co jak mi się zdawało każdy zna. Ot, z Verne, “Podróżny do wnętrza Ziemi”. Bo ja tego Verne jako gówniarz czytałem, co więcej podczas wyjazdu nad morze pod zgubny wpływem lektury popsułem zegarki ojca i dziadka, by zrobić lupę jak C. Smith, za co dostałem słuszną burę. No i mi się wydawało, że każdy czytał, co ode mnie straszy albo w moim wieku.
I dupa, bo nie czytał. Brak wspólnego doświadczenia, brak kontaktu. Czytał chyab partyjne okólniki, sądząc po przyzerowej zdolności kojarzenia.
Wziałem się na sposób i wtłukłem mu do głowy wymyśloną przez mnie nomenklaturę zgodnie z zasadą, że jak raz wejdzie to nie wyjdzie. Więc ogólnie, moje porozumienie z nim nie zaistniało. Zaistniała mentalna przemoc, ale się nauczył.
W grncie rzeczy jednak, szkoła ma za zadanie zmieniać człowieka. Zwykle nie zmienia go w nic dobrego (to moja osobista myśl), ale skoro i tak amiany nie da się uniknąć, to możen by tak nie próbować nadążać za młodzieżową nomenkalturą? Może by tak olać ciepłym moczem młodizeżowy sposób myślenia i czytania i pisania. Po prostu wymagać dostasowania do przedmiotu? Bycia zrozumiałym?
@Panowie uczący
Nie wiem za wiele na ten temat, bo nie jestem nauczycielem. Ale tym chętniej się wypowiem :)
Faktycznie, problemem może być porozumienie nauczyciela z uczniem.
Jako, ze jestem taki młody i w ogóle, zdawało mi się, że będę maił dobry kontakt ze swoimi róweiśnikami i osobami ode mnie starszymi, które uczę angielskiego od czasu do czasu. No i przytrafiło się, że miałem takiego uczącego się faceta. Wykształcony, parę lat starszy ode mnie. I zastanawiam się jak mu pewne elementy gramatyki wytlumaczyć i odwołuję się do sytuacji z czego, co jak mi się zdawało każdy zna. Ot, z Verne, “Podróżny do wnętrza Ziemi”. Bo ja tego Verne jako gówniarz czytałem, co więcej podczas wyjazdu nad morze pod zgubny wpływem lektury popsułem zegarki ojca i dziadka, by zrobić lupę jak C. Smith, za co dostałem słuszną burę. No i mi się wydawało, że każdy czytał, co ode mnie straszy albo w moim wieku.
I dupa, bo nie czytał. Brak wspólnego doświadczenia, brak kontaktu. Czytał chyab partyjne okólniki, sądząc po przyzerowej zdolności kojarzenia.
Wziałem się na sposób i wtłukłem mu do głowy wymyśloną przez mnie nomenklaturę zgodnie z zasadą, że jak raz wejdzie to nie wyjdzie. Więc ogólnie, moje porozumienie z nim nie zaistniało. Zaistniała mentalna przemoc, ale się nauczył.
W grncie rzeczy jednak, szkoła ma za zadanie zmieniać człowieka. Zwykle nie zmienia go w nic dobrego (to moja osobista myśl), ale skoro i tak amiany nie da się uniknąć, to możen by tak nie próbować nadążać za młodzieżową nomenkalturą? Może by tak olać ciepłym moczem młodizeżowy sposób myślenia i czytania i pisania. Po prostu wymagać dostasowania do przedmiotu? Bycia zrozumiałym?
Chyba pierniczę, co?
mindrunner -- 13.09.2008 - 11:34