Mój Staruszek (ojciec) ma wielkie partyzanckie zasługi artyleryjskie.
W artylerię dość dużego kalibru wyposażył kilka wołyńskich wsi, przysiółków i kolonii.
Nie tylko wyposażał ale i był instruktorem kanonierskim, ogniomistrzowskim, przeprowadził pierwsze ćwiczenia.
Myślę, ze Pan Maciejowski będzie zadowolony?
Teraz już całkiem na poważnie.
Owa partyzancka artyleria polegała na starej beczce (im wieksza tym lepiej)
a ideałem była blaszana beczka.
W takiej beczce w jej dnie po środku robiło się otwór o średnicy lufy karabinowej
lub strzelby czy innego samopała.
Beczkę ustawiało się na konnym wozie wkładając od zewnątrz lufę karabinu w otwór na głębokość 10-20cm, padał strzał z ogromnym hukiem.
Koń dostawał batem od woźnicy i armata pędziła w drugi koniec wsi,
powtarzano kilkanaście takich strzałów w róznych porach dnia a nawet w nocy.
Lekką artylerię stanowiły tzw.“byksy” najlepiej nadające się do tego były puszki od niemieckich masek p-gaz (były w cenie)
Tu już występowali bardzo młodzi artylerzyści, lekkiej artylerii, kanonierzy 10-12 letni.
Taka byksa miała również dziurkę w dnie, młody artylerzysta wrzucał do puszki trochę karbidu, wyciągał siuraka, lał do puszki następnie szczelnie zamykano dekiel
i do otworku przytykano płonącą zapałkę, rozlegał się głośny huk lekkiej artylerii albo coś na odgłos granatnika.
Działon pędził na złamanie karku w inny zakątek wsi i zabawa trwała.
Ukraińscy zwiadowcy donosili: Lachy ćwiczą i intensywnie się zbroją w ciężką broń.
Aby napaść tę czy inną miejscowość długo i starannie się przygotowywali (rezuni) co już nie uchodziło uwadze polskich zwiadowców i lokalnego wywiadu.
Gdy atakowali to zazwyczaj już na nich oczekiwały trochę większe polskie siły.
Inną cudowną ciężką bronią były granatniki, była to 2-3 metrowa cienka deska, najlepiej jesionowa (bardzo elastyczna) często były to dwie drewniane narty, rodzaj prymitywnej katapulty.
Czymś takim miotano na znaczne odległości ręczne granaty co z kolei dezinformowało Ukraińców o małej bliskości do Lachów więc prali ze swojej broni w pobliskie krzaki.
Wszystko byłoby nawet zabawne gdy nie to, że w ten sposób ratowano swoje życie.
Pozdrawiam.
Z tą partyzancką artylerią Pan Jerzy Maciejowski ma trochę racji
Mój Staruszek (ojciec) ma wielkie partyzanckie zasługi artyleryjskie.
Kosicz -- 19.01.2009 - 13:50W artylerię dość dużego kalibru wyposażył kilka wołyńskich wsi, przysiółków i kolonii.
Nie tylko wyposażał ale i był instruktorem kanonierskim, ogniomistrzowskim, przeprowadził pierwsze ćwiczenia.
Myślę, ze Pan Maciejowski będzie zadowolony?
Teraz już całkiem na poważnie.
Owa partyzancka artyleria polegała na starej beczce (im wieksza tym lepiej)
a ideałem była blaszana beczka.
W takiej beczce w jej dnie po środku robiło się otwór o średnicy lufy karabinowej
lub strzelby czy innego samopała.
Beczkę ustawiało się na konnym wozie wkładając od zewnątrz lufę karabinu w otwór na głębokość 10-20cm, padał strzał z ogromnym hukiem.
Koń dostawał batem od woźnicy i armata pędziła w drugi koniec wsi,
powtarzano kilkanaście takich strzałów w róznych porach dnia a nawet w nocy.
Lekką artylerię stanowiły tzw.“byksy” najlepiej nadające się do tego były puszki od niemieckich masek p-gaz (były w cenie)
Tu już występowali bardzo młodzi artylerzyści, lekkiej artylerii, kanonierzy 10-12 letni.
Taka byksa miała również dziurkę w dnie, młody artylerzysta wrzucał do puszki trochę karbidu, wyciągał siuraka, lał do puszki następnie szczelnie zamykano dekiel
i do otworku przytykano płonącą zapałkę, rozlegał się głośny huk lekkiej artylerii albo coś na odgłos granatnika.
Działon pędził na złamanie karku w inny zakątek wsi i zabawa trwała.
Ukraińscy zwiadowcy donosili: Lachy ćwiczą i intensywnie się zbroją w ciężką broń.
Aby napaść tę czy inną miejscowość długo i starannie się przygotowywali (rezuni) co już nie uchodziło uwadze polskich zwiadowców i lokalnego wywiadu.
Gdy atakowali to zazwyczaj już na nich oczekiwały trochę większe polskie siły.
Inną cudowną ciężką bronią były granatniki, była to 2-3 metrowa cienka deska, najlepiej jesionowa (bardzo elastyczna) często były to dwie drewniane narty, rodzaj prymitywnej katapulty.
Czymś takim miotano na znaczne odległości ręczne granaty co z kolei dezinformowało Ukraińców o małej bliskości do Lachów więc prali ze swojej broni w pobliskie krzaki.
Wszystko byłoby nawet zabawne gdy nie to, że w ten sposób ratowano swoje życie.
Pozdrawiam.