Zazieleniło się praktycznie z dnia na dzień. Wróciłem z podróży i nie poznaję drzew za oknem referatu. Wśród liści znikły gniazda ptaków; przesłoniło horyzont. Nawet pałac kultury poszeeeeed... Można rzec – nowa okolica! W takich to okolicznościach dokwaterowano mi kolegę do pokoju. Mam zrobić z niego porządnego referenta. Ciekawa koncepcja...

Przychodzą mi do głowy cztery interpretacje.

Pierwsza – mądrzejsi ustalili, że referent Bulzacki powinien wreszcie mieć pomocnika. Dojrzał do tego, żeby zarządzać zasobami ludzkimi, brać odpowiedzialność za kierowanie zespołem, nabierać nawyków nadreferenta (jak mawia Lorenzo) i wkrótce z godnością awansować. Słowem, należy się jak psu zupa. Zasłużył.

Druga interpretacja nie opiera się na żadnych konkretnych obserwacjach, ale mogłaby brzmieć mniej więcej tak: trzeba mieć na oku Bulzackiego. Wyżarł się i wybyczył. Zadziera nosa, odszczekuje na boku, a czasami nawet obsobaczy przy ludziach. Niepewny element w coraz bardziej wątpliwych czasach. Wróg komsomołu i kolektywizacji. Pracuje według jakiegoś dziwnego modelu, nie mieszczącego się w naszej pragmatyce... Zbyt długo tolerowaliśmy jego wybryki...

Trzecia – referent Bulzacki jest ramolem. W tej chwili nie mamy jednak alternatywy i musimy znosić nawet to jego – pożal się Boże – blogowanie w godzinach pracy. Przyuczmy na jego miejsce czeladnika, potem z czeladnika zrobimy młodszego referenta i posuniemy Bulzackiego... Pozbędziemy się dziada. Ku chwale naszej société.

Czwarta interpretacja zakłada rozszerzenie zadań referatu i wzmocnienie sił państwowotwórczych referenta Bulzackiego. Tak... w to raczej nikt nie uwierzy...

Zapewniam, że jedna z interpretacji jest prawie prawdziwa. Wiem, bo sam ją obmyśliłem.

O!, zdaje się, że zmoknę w drodze do domu. Zaczęło padać. Leci już przez drzewa...