Definicja mętności tekstu autorstwa Wyrusa jest moim zdaniem prawidłowa. Prawidłowa z punktu widzenia czytelnika. Czyż nie wynika to z przytoczonych przez Pana wypowiedzi Szaniawskiego i Nietzschego?
A teraz trochę zakręcę.
Najpierw komunał – pisanie jest trudniejsze od mówienia. W sensie komunikacyjnym, przede wszystkim. Mówić może każdy (pomijam wady fizyczne aparatu słuchu i mowy). Pisać już nie, nawet jeśli zna literki (szerzej: znaki) i potrafi je połączyć w określone ciągi tworzące graficzne odpowiedniki języka mówionego. Świadczy zresztą o tym (że pisanie to wyższa szkoła jazdy niż mowa) kolejność etapów naszej filo- i ontogenezy. To był komunał drugi.
Mącąc dalej postawię pytanie po co i dla kogo piszemy? Jeśli tylko dla siebie nie chcąc dzielić się myślami/przeżyciami z innymi – bo np. mamy taką potrzebę, boimy się sklerozy – to faktycznie jedynym słusznym sposobem odczytywania tekstu jest ten “autorski”. Przecież wtedy tylko autor ma wiedzieć o co, tak naprawdę, mu chodziło. Stąd pewnie wzięły się pamiętniki, ale tylko te, których nie postanowimy kiedyś opublikować.
Kiedy zaś wychodzimy ze swoimi myślami na zewnątrz, to chyba nie po to, żeby nikt tego, co napisaliśmy nie zrozumiał, albo zrozumiał inaczej niż autor (czyli źle, w przekonaniu autora). Obruszanie się z tego powodu na odbiorcę naszego pisania jest – mówiąc może mało elegancko – dość prymitywną formą usprawiedliwiania własnych niedoskonałości pisarskich. Tak, właśnie ośmieliłam się nie zgodzić z Szaniawskim. Zresztą z Nietzschem też się nie zgodzę. Głęboka znajomość tematu (tak glęboka, że aż nudna dla autora) nie ma tu prawie nic do rzeczy. Znowu “wina” leży po stronie nadawcy, bo nie potrafił dostosować formy przekazu treści do możliwości percepcyjnych (w tym znajomości tematu) odbiorcy i/lub źle wybrał grupę docelową, zwaną z obca targetem. “Wina” tym większa im głębsza wiedza o temacie a mniejsze umiejętności komunikacji (w ogóle) za pomocą pisma (w szczególe). Stąd pewnie różne interpretacje oraz interpretacje interpretacji… Na koniec (często) głos zabiera autor mówiąc “Społeczeństwo do mnie nie dorosło!” i przybierając pozę męczennika obraża się na tych, którzy nie zrozumieli nic albo zrozumieli inaczej.
To chciałam powiedzieć. Ale nie mogłam. Musiałam napisać. Pisać jest trudniej niż mówić. Nie obrażę się. Wytłumaczę.
p.s. O co chodzi z tym “rozpraszaniem siebie w wielości pozycji podmiotowych”? :)
Panie Andrzeju
Definicja mętności tekstu autorstwa Wyrusa jest moim zdaniem prawidłowa. Prawidłowa z punktu widzenia czytelnika. Czyż nie wynika to z przytoczonych przez Pana wypowiedzi Szaniawskiego i Nietzschego?
A teraz trochę zakręcę.
Najpierw komunał – pisanie jest trudniejsze od mówienia. W sensie komunikacyjnym, przede wszystkim. Mówić może każdy (pomijam wady fizyczne aparatu słuchu i mowy). Pisać już nie, nawet jeśli zna literki (szerzej: znaki) i potrafi je połączyć w określone ciągi tworzące graficzne odpowiedniki języka mówionego. Świadczy zresztą o tym (że pisanie to wyższa szkoła jazdy niż mowa) kolejność etapów naszej filo- i ontogenezy. To był komunał drugi.
Mącąc dalej postawię pytanie po co i dla kogo piszemy? Jeśli tylko dla siebie nie chcąc dzielić się myślami/przeżyciami z innymi – bo np. mamy taką potrzebę, boimy się sklerozy – to faktycznie jedynym słusznym sposobem odczytywania tekstu jest ten “autorski”. Przecież wtedy tylko autor ma wiedzieć o co, tak naprawdę, mu chodziło. Stąd pewnie wzięły się pamiętniki, ale tylko te, których nie postanowimy kiedyś opublikować.
Kiedy zaś wychodzimy ze swoimi myślami na zewnątrz, to chyba nie po to, żeby nikt tego, co napisaliśmy nie zrozumiał, albo zrozumiał inaczej niż autor (czyli źle, w przekonaniu autora). Obruszanie się z tego powodu na odbiorcę naszego pisania jest – mówiąc może mało elegancko – dość prymitywną formą usprawiedliwiania własnych niedoskonałości pisarskich. Tak, właśnie ośmieliłam się nie zgodzić z Szaniawskim. Zresztą z Nietzschem też się nie zgodzę. Głęboka znajomość tematu (tak glęboka, że aż nudna dla autora) nie ma tu prawie nic do rzeczy. Znowu “wina” leży po stronie nadawcy, bo nie potrafił dostosować formy przekazu treści do możliwości percepcyjnych (w tym znajomości tematu) odbiorcy i/lub źle wybrał grupę docelową, zwaną z obca targetem. “Wina” tym większa im głębsza wiedza o temacie a mniejsze umiejętności komunikacji (w ogóle) za pomocą pisma (w szczególe). Stąd pewnie różne interpretacje oraz interpretacje interpretacji… Na koniec (często) głos zabiera autor mówiąc “Społeczeństwo do mnie nie dorosło!” i przybierając pozę męczennika obraża się na tych, którzy nie zrozumieli nic albo zrozumieli inaczej.
To chciałam powiedzieć. Ale nie mogłam. Musiałam napisać. Pisać jest trudniej niż mówić. Nie obrażę się. Wytłumaczę.
p.s. O co chodzi z tym “rozpraszaniem siebie w wielości pozycji podmiotowych”? :)
Magia -- 21.01.2008 - 13:50