Proszę przeczytać starannie to co napisał Krzysztof Leski.
W Warszawie pasów znikających zaraz za skrzyżowaniem jest jak mrówków. Od groma tego na KEN i Puławskiej, ale nie tylko tam. Myślę o tych, którymi wolno (także) jechać na wprost — tyle, że w zasadzie nie ma dokąd. Ale jak się sprężysz, to startując ze świateł przeskoczysz ruszających powoli.
Zasada zamka błyskawicznego słuszna i normalnie działa.
Ale…
No właśnie.
Ale bywają cwaniacy. Którzy robią nie to co opisał Krzysztof Leski, ale to co mu przypisano w komentarzach. To znaczy tacy, którzy świadomie wybierają pas, który przechodzi w pas do skrętu, albo się kończy — tylko po to, by wyprzedzić długi korek cierpliwych. A człowiek cierpliwy ma to do siebie, że nie lubi jednak być robiony w wała. I gdy już te swoje pół godziny postoi, to nie wpuszcza cwaniaków.
Na tym tracą ci, którzy autentycznie się zagapili, lub nie znają terenu — mogą wpaść w pułapkę. I ci, których pas jest zakorkowany przez cwaniaczków wpychający się poza kolejką.
Przykład:
przejazd północ-południe przez stołeczne Włochy, Dźwigowa.
Spod wiaduktu kolejowego, do skrzyżowania ze światłami — dwa pasy ruchu. Prawy pas — jedzie, a w zasadzie pełznie prosto, w kierunku Jelonek. Lewy pas — tylko do skrętu w lewo, na Nowe Włochy. Za skrzyżowaniem prosto jest tylko jeden pas (ten prawy). Pas do skrętu w zasadzie powinien być zawsze przejezdny, bo ruch do osiedla stosunkowo niewielki. Ale jest wiecznie zapchany cwaniakami, którzy zamiast czołgać się swoim prawym pasem, dziarsko dojeżdżają do świateł z założeniem, że jakoś się wepchną przed lub na samym skrzyżowaniu.
Wiele razy stałem na tym pasie, w drodze do Włoch, a w aucie darły mi się wszystkie dzieci. Bo dzieci tak mają, że lubią jechać, ale po kwadransie postoju wychodzą z siebie. Można dostać cholery, zwłaszcza na myśl, że się stoi w nie swoim korku. Że nikt z przedstojących nie chce skręcać w lewo — oni się wbijają prosto.
I ludzie na tym lewym pasie dostają cholery. I wyjeżdżają pod prąd, często jeszcze pod wiaduktem.
Bywają wypadki. Efektowne.
Co cwaniakom ne vadi.
Ta przydługa ilustracja, mam nadzieję, obnaża problem apelu o uprzejmość na drodze i o stawianie odporu chamstwu jednocześnie. Gdy stoję na zatłoczonym pasie a z sąsiedniego, pustego ale np. tylko do skrętu, miga mi ktoś, by go wpuscić...
Zawsze jest ten dylemat. Czy to zagubiona duszyczka, czy wytrawny omijacz korków? Pierwszego trzeba wpuścić, drugiego — moim zdaniem nie wolno.
Panowie
Proszę przeczytać starannie to co napisał Krzysztof Leski.
W Warszawie pasów znikających zaraz za skrzyżowaniem jest jak mrówków. Od groma tego na KEN i Puławskiej, ale nie tylko tam. Myślę o tych, którymi wolno (także) jechać na wprost — tyle, że w zasadzie nie ma dokąd. Ale jak się sprężysz, to startując ze świateł przeskoczysz ruszających powoli.
Zasada zamka błyskawicznego słuszna i normalnie działa.
Ale…
No właśnie.
Ale bywają cwaniacy. Którzy robią nie to co opisał Krzysztof Leski, ale to co mu przypisano w komentarzach. To znaczy tacy, którzy świadomie wybierają pas, który przechodzi w pas do skrętu, albo się kończy — tylko po to, by wyprzedzić długi korek cierpliwych. A człowiek cierpliwy ma to do siebie, że nie lubi jednak być robiony w wała. I gdy już te swoje pół godziny postoi, to nie wpuszcza cwaniaków.
Na tym tracą ci, którzy autentycznie się zagapili, lub nie znają terenu — mogą wpaść w pułapkę. I ci, których pas jest zakorkowany przez cwaniaczków wpychający się poza kolejką.
przejazd północ-południe przez stołeczne Włochy, Dźwigowa.
Spod wiaduktu kolejowego, do skrzyżowania ze światłami — dwa pasy ruchu. Prawy pas — jedzie, a w zasadzie pełznie prosto, w kierunku Jelonek. Lewy pas — tylko do skrętu w lewo, na Nowe Włochy. Za skrzyżowaniem prosto jest tylko jeden pas (ten prawy). Pas do skrętu w zasadzie powinien być zawsze przejezdny, bo ruch do osiedla stosunkowo niewielki. Ale jest wiecznie zapchany cwaniakami, którzy zamiast czołgać się swoim prawym pasem, dziarsko dojeżdżają do świateł z założeniem, że jakoś się wepchną przed lub na samym skrzyżowaniu.
Wiele razy stałem na tym pasie, w drodze do Włoch, a w aucie darły mi się wszystkie dzieci. Bo dzieci tak mają, że lubią jechać, ale po kwadransie postoju wychodzą z siebie. Można dostać cholery, zwłaszcza na myśl, że się stoi w nie swoim korku. Że nikt z przedstojących nie chce skręcać w lewo — oni się wbijają prosto.
I ludzie na tym lewym pasie dostają cholery. I wyjeżdżają pod prąd, często jeszcze pod wiaduktem.
Bywają wypadki. Efektowne.
Co cwaniakom ne vadi.
Ta przydługa ilustracja, mam nadzieję, obnaża problem apelu o uprzejmość na drodze i o stawianie odporu chamstwu jednocześnie. Gdy stoję na zatłoczonym pasie a z sąsiedniego, pustego ale np. tylko do skrętu, miga mi ktoś, by go wpuscić...
odys -- 18.12.2008 - 23:58Zawsze jest ten dylemat. Czy to zagubiona duszyczka, czy wytrawny omijacz korków? Pierwszego trzeba wpuścić, drugiego — moim zdaniem nie wolno.