wspaniale, że pan postanowił się włączyć ale z całym szacunkiem postanowiłam się
uprzeć i “okopać” na moim stanowisku (przeszkadza mi tylko troszkę pana mentorski ton w tym sformułowaniu,lepiej bym się czuła gdyby pan napisał np.:
zwracam uwagę iż argument z niańką jest całkowicie bez sensu i jako taki nie ma racji bytu w tej dyskusji :),może jestem trochę przeczulona i mylę się/pewnie pan się spieszył po prostu/ więc przepraszam za te dywagacje.)
A wracając do meritum:
załóżmy, że nie jest w pracy bo to nasza zaprzyjaźniona sąsiadka, która w ramach rewanżu przyszła nam popilnować dziecka (taka dobrosąsiedzka wymiana usług).
Chodziło mi o zilustrowanie faktu, jak często w naszych ocenach zachowań ludzkich działa prawo Kalego:
“Jak Kali ukraść krowę – to dobrze ale jak Kalemu to niedobrze, oj niedobrze”
Jak mało kto kocham wolność i rozumiem obawy panów dotyczące jej ograniczeń.
Co do ustaw chroniących bezpieczeństwo dziecka problemem zapewne jest i długo jeszcze będzie “zbyt luźne utkanie oczek ich sieci” – zbyt mało dzieci uda się “wyłowić” z morza traumy jakim bywa dom rodzinny.
Decyzja posiadania dziecka to ograniczenie wolności tylko niewiele osób nad tym się zastanawia, dziecko to moja “własność” odruchowo tak myślimy – spłodziłem,
wychowuję,utrzymuję.
Przypuszczam jednak że starając się o adopcję (nie każdy może mieć własne dzieci) zaprezentowanie takich przekonań nie pomogłoby w jej uzyskaniu. Jako szefowa ośrodka adopcyjnego nie oddałabym dziecka osobie mającej wątpliwości
ile promili alkoholu (bądź ile but.piwa) może mieć we krwi zajmując się niemowlęciem.
Witam panie Dymitrze,
wspaniale, że pan postanowił się włączyć ale z całym szacunkiem postanowiłam się
uprzeć i “okopać” na moim stanowisku (przeszkadza mi tylko troszkę pana mentorski ton w tym sformułowaniu,lepiej bym się czuła gdyby pan napisał np.:
zwracam uwagę iż argument z niańką jest całkowicie bez sensu i jako taki nie ma racji bytu w tej dyskusji :),może jestem trochę przeczulona i mylę się/pewnie pan się spieszył po prostu/ więc przepraszam za te dywagacje.)
A wracając do meritum:
załóżmy, że nie jest w pracy bo to nasza zaprzyjaźniona sąsiadka, która w ramach rewanżu przyszła nam popilnować dziecka (taka dobrosąsiedzka wymiana usług).
Chodziło mi o zilustrowanie faktu, jak często w naszych ocenach zachowań ludzkich działa prawo Kalego:
“Jak Kali ukraść krowę – to dobrze ale jak Kalemu to niedobrze, oj niedobrze”
Jak mało kto kocham wolność i rozumiem obawy panów dotyczące jej ograniczeń.
Co do ustaw chroniących bezpieczeństwo dziecka problemem zapewne jest i długo jeszcze będzie “zbyt luźne utkanie oczek ich sieci” – zbyt mało dzieci uda się “wyłowić” z morza traumy jakim bywa dom rodzinny.
Decyzja posiadania dziecka to ograniczenie wolności tylko niewiele osób nad tym się zastanawia, dziecko to moja “własność” odruchowo tak myślimy – spłodziłem,
wychowuję,utrzymuję.
Przypuszczam jednak że starając się o adopcję (nie każdy może mieć własne dzieci) zaprezentowanie takich przekonań nie pomogłoby w jej uzyskaniu. Jako szefowa ośrodka adopcyjnego nie oddałabym dziecka osobie mającej wątpliwości
ile promili alkoholu (bądź ile but.piwa) może mieć we krwi zajmując się niemowlęciem.
pozdrawiam
Bianka -- 30.01.2009 - 23:40