Ma się tak, że probabilistyczna krytyka teorii ewolucji, o której tyle napisał Dakowski była ciekawym tematem ok. 30 lat temu a w tzw. międzyczasie udało się wykazać, że:
- rachunki stojące za tą krytyką są oparte na błędnych przesłankach lub zbyt daleko idących uproszczeniach.
- skonstruowano nowe matematyczne modele uwzględniające subtelną naturę procesów termodynamicznych (Demetrius), które nie wykazują wad modeli wcześniejszych i dają wyniki symulacji ewolucji populacji zgodne ze stanem faktycznym.
- wykazano (Chakrabarti), że procesy dostosowania ewolucyjnego przebiegające na bardzo niskim poziomie stanowią czynnik, którego wcześniejsze modele matematyczne teorii ewolucji nie brały pod uwagę, co powodowało istotne rozbieżności między stanem faktycznym a symulacjami rozwoju prostych organizmów.
Ja cały czas staram się zwrócić Pani uwagę na to, że Hoyle czy Ulam nie tyle wykazali krytyczne ułomności teorii ewolucji en gross, ile raczej wykazali, że przy pomocy modelu będącego próbą uproszczonego ujęcia w formalizm matematyczny poglądów na temat mechanizmów ewolucji jakie obowiązywały w latach 60-tych nie dało się wykonać symulacji, która dawałaby oczekiwane rezultaty.
Wyniki takie nie stanowią jeszcze wystarczającej krytyki teorii ewolucji, ponieważ:
a) Teoria ta de facto – bez podbudowy w postaci wiedzy merytorycznej o szczegółach procesu dostosowawczego na poszczególnych etapach rozwoju nie daje wystarczającej ilości parametrów, które poddają się matematycznemu modelowaniu (proszę się np. zastanowić nad zasadniczą zmianą przebiegu trajektorii prawdopodobieństwa po uwzględnienieu rozmnażania płciowego – czy można byłoby tę zmianę zamodelować nie wiedząc uprzednio o tym, że istnieje możliwość rozmnażania płciowego?)
b) Dobre modele ewolucji nie mogą nie uwzględniać rygorów termodynamicznych. Procesy życiowe przebiegają w warunkach izobaryczno-izotermicznych, co skłania do refleksji, że jest ono mechanizmem, na który krytyczny wpływ mają wartości różnicy potencjałów Gibbsa (entalpii swobodnej) mierzonej między żywym ustrojem a jego otoczeniem. Wartość tej różnicy będzie zależna od konkretnego otoczenia organizmu, czyli od konkretnego środowiska, w jakim przyszło mu funcjonować. Ponieważ potencjały termodynamiczne odgrywają (Prirogin) kluczową rolę w procesach samoorganizacji – nie da się sformułować “uniwersalnego” modelu matematycznego pierwotnych procesów samoorganizacji w oderwaniu od wiedzy o środowisku w jakim zachodziły. Stąd moje wcześniejsze uwagi, że nie można liczyć prawdopodobieństwa powstawania np. peptydów na zasadzie czysto kombinatorycznej. Cząsteczki będą inaczej organizować się w masie “pierwotnej zupy” a inaczej na powierzchni zanurzonego w niej kamienia – zwłaszcza, jeśli będzie on rudą jakkiegoś metalu o dużej zdolności koordynacyjnej (posiadającego powłokę elektronową “d”).
Nie wierzy Pani? To Pani zwróci uwagę: benzyna sama nie zapali się w powietrzu. Ale jeśli przytknie pani do niej drucik platynowy, to wywoła Pani samozapłon. Aż tak własności powierzchni mogą wpłynąć na zachowanie się otaczającej ją materii!
Pani “zachłyśnięcie się” nie pierwszej świeżości rewelacjami prof. Dakowskiego mnie nie dziwi – tak manipuluje się osobami, które nie mają dostatecznego przygotowania w zakresie nauk przyrodniczych i nie są w stanie samodzielnie wychwycić niuansów naukowej argumentacji. Dziwi mnie jednak upór, z jakim stara się Pani (nie po raz pierwszy na tym portalu) budować obraz nauki jako struktury niewiarygodnej, zbudowanej na wygodnych a niekoniecznie dobrze umotywowanych dogmatach i podlegającej daleko posuniętej manipulacji ze strony świata polityki i biznesu.
Ja – będąc jak najbardziej świadomym niepokojących procesów komercjalizacji nauki uważam ją jednak wciąż za jeden z bastionów stosunkowo mało zależnych od różnych nacisków a zarazem środowisko, w którym gadanie głupot opłaca się najmniej. Nauka jest wciąż godnym szacunku wytworem kultury Oświecenia i jeśli tylko nie prosić uczonych “zróbcie coś, żeby było dobrze”, to jest wspaniałym narządziem poznawczym, któremu zawdzięczamy możliwość znaczącego uniezalażenia się od “okoliczności przyrody” i uzyskanie większego niż drzewiej bywało wpływu na nasze otoczenie. Stąd moje przekonanie, że nauki należy bronić zarówno przed naciskami i maipulacją jak i przed nieuzasadnionymi zarzutami uderzającymi w samą jej istotę, podważającymi jej zdolność do promowania dobrych teorii i eliminowania tych złych. Sądzę, iż społeczeństwo, które utraciło zaufanie do nauki stanie się podatne na manipulację i propagandę w stopniu nam nieznanym – bezradny wobec niepodlegającej naukowej weryfikacji informacji tłum będzie okrutny i podatny na demagogię. Naprawdę lepiej, żebyśmy zaufania do nauki nie tracili. I chociaż praktyka edukacyjna bywa różna, a szkolnictwo od dawna nie nadąża za postępem badań naukowych, to nie zgadzam się, że nauczanie o ewolucjoniźmie jest dezinformacją a teoria ewolucji “zbiorem poglądów, często sprzecznych między sobą lub błędnych”.
Profesorowi Dakowskiemu – niegdysiejszemu fizykowi mylą się po prostu wymogi i rygory jakim sprostać winna szanująca się teoria w dziedzinie nauk matematycznych z wymogami i rygorami, jakie stosuje się wobec nauk, które ścisłego formalizmu matematycznego nie stosują lub stosują go jedynie wyrywkowo tam, gdzie udało się zaproponować przekonujący model (biologia ogólna, nauki społeczne, nauki o Ziemi).
Moje uwagi nie są zatem dowodzeniem wyższości jabłek nad gruszkami, lecz solidną, wieloaspektową krytyką tekstu prof. Dakowskiego – być może jak dotąd najsolidniejszą z jaką ten tekst w ogóle się spotkał, ponieważ renoma prof. Dakowskiego w środowisku naukowym jest już od wielu lat tak niska, że mało kto zadaje sobie trud podejmowania z nim jakiejkolwiek dyskusji…
@Magia
Ma się tak, że probabilistyczna krytyka teorii ewolucji, o której tyle napisał Dakowski była ciekawym tematem ok. 30 lat temu a w tzw. międzyczasie udało się wykazać, że:
- rachunki stojące za tą krytyką są oparte na błędnych przesłankach lub zbyt daleko idących uproszczeniach.
- skonstruowano nowe matematyczne modele uwzględniające subtelną naturę procesów termodynamicznych (Demetrius), które nie wykazują wad modeli wcześniejszych i dają wyniki symulacji ewolucji populacji zgodne ze stanem faktycznym.
- wykazano (Chakrabarti), że procesy dostosowania ewolucyjnego przebiegające na bardzo niskim poziomie stanowią czynnik, którego wcześniejsze modele matematyczne teorii ewolucji nie brały pod uwagę, co powodowało istotne rozbieżności między stanem faktycznym a symulacjami rozwoju prostych organizmów.
Ja cały czas staram się zwrócić Pani uwagę na to, że Hoyle czy Ulam nie tyle wykazali krytyczne ułomności teorii ewolucji en gross, ile raczej wykazali, że przy pomocy modelu będącego próbą uproszczonego ujęcia w formalizm matematyczny poglądów na temat mechanizmów ewolucji jakie obowiązywały w latach 60-tych nie dało się wykonać symulacji, która dawałaby oczekiwane rezultaty.
Wyniki takie nie stanowią jeszcze wystarczającej krytyki teorii ewolucji, ponieważ:
a) Teoria ta de facto – bez podbudowy w postaci wiedzy merytorycznej o szczegółach procesu dostosowawczego na poszczególnych etapach rozwoju nie daje wystarczającej ilości parametrów, które poddają się matematycznemu modelowaniu (proszę się np. zastanowić nad zasadniczą zmianą przebiegu trajektorii prawdopodobieństwa po uwzględnienieu rozmnażania płciowego – czy można byłoby tę zmianę zamodelować nie wiedząc uprzednio o tym, że istnieje możliwość rozmnażania płciowego?)
b) Dobre modele ewolucji nie mogą nie uwzględniać rygorów termodynamicznych. Procesy życiowe przebiegają w warunkach izobaryczno-izotermicznych, co skłania do refleksji, że jest ono mechanizmem, na który krytyczny wpływ mają wartości różnicy potencjałów Gibbsa (entalpii swobodnej) mierzonej między żywym ustrojem a jego otoczeniem. Wartość tej różnicy będzie zależna od konkretnego otoczenia organizmu, czyli od konkretnego środowiska, w jakim przyszło mu funcjonować. Ponieważ potencjały termodynamiczne odgrywają (Prirogin) kluczową rolę w procesach samoorganizacji – nie da się sformułować “uniwersalnego” modelu matematycznego pierwotnych procesów samoorganizacji w oderwaniu od wiedzy o środowisku w jakim zachodziły. Stąd moje wcześniejsze uwagi, że nie można liczyć prawdopodobieństwa powstawania np. peptydów na zasadzie czysto kombinatorycznej. Cząsteczki będą inaczej organizować się w masie “pierwotnej zupy” a inaczej na powierzchni zanurzonego w niej kamienia – zwłaszcza, jeśli będzie on rudą jakkiegoś metalu o dużej zdolności koordynacyjnej (posiadającego powłokę elektronową “d”).
Nie wierzy Pani? To Pani zwróci uwagę: benzyna sama nie zapali się w powietrzu. Ale jeśli przytknie pani do niej drucik platynowy, to wywoła Pani samozapłon. Aż tak własności powierzchni mogą wpłynąć na zachowanie się otaczającej ją materii!
Pani “zachłyśnięcie się” nie pierwszej świeżości rewelacjami prof. Dakowskiego mnie nie dziwi – tak manipuluje się osobami, które nie mają dostatecznego przygotowania w zakresie nauk przyrodniczych i nie są w stanie samodzielnie wychwycić niuansów naukowej argumentacji. Dziwi mnie jednak upór, z jakim stara się Pani (nie po raz pierwszy na tym portalu) budować obraz nauki jako struktury niewiarygodnej, zbudowanej na wygodnych a niekoniecznie dobrze umotywowanych dogmatach i podlegającej daleko posuniętej manipulacji ze strony świata polityki i biznesu.
Ja – będąc jak najbardziej świadomym niepokojących procesów komercjalizacji nauki uważam ją jednak wciąż za jeden z bastionów stosunkowo mało zależnych od różnych nacisków a zarazem środowisko, w którym gadanie głupot opłaca się najmniej. Nauka jest wciąż godnym szacunku wytworem kultury Oświecenia i jeśli tylko nie prosić uczonych “zróbcie coś, żeby było dobrze”, to jest wspaniałym narządziem poznawczym, któremu zawdzięczamy możliwość znaczącego uniezalażenia się od “okoliczności przyrody” i uzyskanie większego niż drzewiej bywało wpływu na nasze otoczenie. Stąd moje przekonanie, że nauki należy bronić zarówno przed naciskami i maipulacją jak i przed nieuzasadnionymi zarzutami uderzającymi w samą jej istotę, podważającymi jej zdolność do promowania dobrych teorii i eliminowania tych złych. Sądzę, iż społeczeństwo, które utraciło zaufanie do nauki stanie się podatne na manipulację i propagandę w stopniu nam nieznanym – bezradny wobec niepodlegającej naukowej weryfikacji informacji tłum będzie okrutny i podatny na demagogię. Naprawdę lepiej, żebyśmy zaufania do nauki nie tracili. I chociaż praktyka edukacyjna bywa różna, a szkolnictwo od dawna nie nadąża za postępem badań naukowych, to nie zgadzam się, że nauczanie o ewolucjoniźmie jest dezinformacją a teoria ewolucji “zbiorem poglądów, często sprzecznych między sobą lub błędnych”.
Profesorowi Dakowskiemu – niegdysiejszemu fizykowi mylą się po prostu wymogi i rygory jakim sprostać winna szanująca się teoria w dziedzinie nauk matematycznych z wymogami i rygorami, jakie stosuje się wobec nauk, które ścisłego formalizmu matematycznego nie stosują lub stosują go jedynie wyrywkowo tam, gdzie udało się zaproponować przekonujący model (biologia ogólna, nauki społeczne, nauki o Ziemi).
Moje uwagi nie są zatem dowodzeniem wyższości jabłek nad gruszkami, lecz solidną, wieloaspektową krytyką tekstu prof. Dakowskiego – być może jak dotąd najsolidniejszą z jaką ten tekst w ogóle się spotkał, ponieważ renoma prof. Dakowskiego w środowisku naukowym jest już od wielu lat tak niska, że mało kto zadaje sobie trud podejmowania z nim jakiejkolwiek dyskusji…
Zbigniew P. Szczęsny -- 04.11.2009 - 01:35