W 9. numerze tygodnika „WPROST” przeczytałem artykuł prof. Zdzisława Krasnodębskiego pt. „Grzech tolerancji”. Autor dokonuje ciekawej analizy wstępnej pojęcia oraz wskazuje opatrzne jego rozumienie przez współczesnych. Jego zdaniem : „ przekonanie, iż tolerancja oznacza, że wszystko jest dozwolone, że można robić co nam się żywnie podoba, nie przychodziło na myśl tym, którzy pierwsi powiadali się za tolerancją. Im chodziło o swobodę myśli, wolność wyrażania poglądów i zakaz narzucania ich siłą, a nie o dowolność zachowań czy brak molarnych i prawnych regulacji […] a gdy głosi się konieczność tolerancji, najczęściej nie chodzi o swobodę myślenia, lecz wręcz przeciwnie, o jej ograniczenie. Bo samodzielne myślenie bywa męczące i narusza dobra samopoczucie niemyślących, zwłaszcza gdy prowadzi do konkluzji niezgodnych z prostaczym instynktem.”
Zgadzam się w pełni z powyższą wypowiedzią prof. Krasnodębskiego. Nie można przeprowadzić przeciwdowodu, którego wynik potwierdzałby założenie, iż tolerować znaczy tyle, co pozwalać na wszystko, znosić wszelkie formy zachowania innych jednostek. Tolerancja to poszanowanie czyjś zachowań lub poglądów mimo że ich nie akceptujemy. Trzeba zauważyć, iż każda jedna cywilizacja wschodu czy zachodu wypracowała własny schemat, kod kulturowy i kultowy w ramach którego funkcjonuje. Oczywiście jego zakres i składniki podlegają jak wszystko procesowi ewolucji i podobnie jest z pojęciem „tolerancja”. Jeszcze nie całe 80 lat temu III rzesza uznała inwalidów za obywateli 3. lub 4. kategorii tym samym, przesądzając o ich losie. Obecnie stosunek pracodawców do inwalidów jest regulowany prawnie i ma na celu nie tylko wymiar społeczno – edukacyjny, ale przede wszystkim ochrony prawnej tych osób. Pewnych zachowań nie toleruje cały świat: zabójstw, kradzieży, gwałtów, przejawem nietolerancji są sankcje zawarte w przepisach powszechnie obowiązującego prawa. Nie wyobrażam sobie by ktoś mógł stwierdzić, iż interwencja – jakże nietolerancyjna – państwa w takich przypadkach była naganna, negatywna czy godziła w swobody i wolności obywatela w demokratycznym państwie prawa.
Fundamentem na podstawie którego dokonujemy wyboru, co tolerować należ, a co nie, jest tzw. moralności społeczna i prawo. Kolejność pozostawiam do wyboru, w zależności od tego, co kto uważa element pierwotny. Nigdy jednak oba te składniki nie funkcjonują rozłącznie. Zawsze zbiór norm znajdujących się poza systemem prawa pozytywnego będzie nań oddziaływał i na odwrót. Oba one się przenikają a niekiedy ścierają. Wiele zależy od formy i metody sprawowania rządów oraz od ustroju danego państwa. Albert Einstein stwierdził: „Najważniejszym rodzajem tolerancji jest tolerancja okazywana jednostkom przez społeczeństwo i państwo. (...) Gdy państwo staje się wartością nadrzędną, a jednostka zostaje sprowadzona do roli posłusznego narzędzia w jej ręku, wszystkie wyższe wartości zostają zaprzeczone.” Zastrzec należy, że organy demokratycznego państwa prawa powinny każdorazowo dogłębnie badać konieczność wprowadzania norm moralnych do sytemu prawa stanowionego, mając na uwadze poziom świadomości obywatelskiej i kultury prawnej społeczeństwa, a także uwarunkowania historyczne i panujące zwyczaje.
Dajmy na to pamiętny „Marsz Równości” w Stolicy, na przeprowadzenie którego zgody nie wydał prezydent Warszawy mając na względzie bezpieczeństwo publiczne i moralność publiczną. Żaden przepis prawny nie może zawierać definicji pojęcia „ moralność publiczna”, jest to pojęcie niedookreślone i tylko od stosunku organu administracyjnego do konkretnej sprawy zależeć będzie jej rozstrzygnięcie. W przypadku owego zgromadzenia publicznego organ nie wyraził zgody na jego przeprowadzenie, a jego decyzję uchylił Wojewódzki Sąd Administracyjny. W tym przypadku mieliśmy do czynienia z konfliktem norm prawnych i zapewne religijnych. Oczywiście, zgoda czy jej brak na przeprowadzenie marszu w kontekście prześladowań religijnych czy etnicznych będących przejawem tej właściwej, negatywnej i godnej potępienia nietolerancji wydaj się być mało istotna, ale określone społeczeństwa prowadzą debaty o tych zagadnieniach tolerancji, które są aktualnie przedmiotem debaty publicznej.
Pojmowanie tolerancji nie może się odbywać bez konkretnego i rzeczywistego kontekstu. Przykładowo, Eurodeputowani z Francji i Beli popierali wszelkie tezy mające świadczyć, iż Polska to kraj tonący w morzu ksenofobi i antysemityzmu, gdy tymczasem w raporcie Światowej Organizacji Żydów za rok 2006, to właśnie w tych państwa doszło do największej ilość aktów przemocy względem mniejszość żydowskiej. W tym kontekście zarzut nietolerancji należy uznać za zupełnie chybiony. Nie oznacza to jednak, iż nie mamy w tym temacie spraw do załatwienia ale kontekst i wymiar problemu jest zupełnie inny.
Gdzie przebiega granica tolerancji, tzn. tych zachowań które powinniśmy tolerować a których nie? Można uznać, iż takim kwalifikatorem jest krzywda innego podmiotu ale to pojęcie nieostre więc ustalenie wspólnego stanowiska zantagonizowanych stron może okazać się niemożliwe. Granic tolerancji można szukać w prawie, przy założeniu, iż jest ono przestrzegane przez większość społeczeństwa. Odpowiedzi uniwersalnej udzielić się jednak nie da. Każdy przypadek należy oceniać odrębnie, a i wówczas nie będziemy mieć pewności że dokonuje optymalnego i słusznego wyboru.
Monteskiusz onegdaj stwierdził : „Inną rzeczą jest przywiązanie do religii, a inną zapał w jej szerzeniu – można ją kochać i wyznawać, a niekoniecznie nienawidzić i tępić tych, którzy jej nie wyznają”
komentarze
rozum
najciekawsze jest to że tolerancja (ta fałszywie pojmowana) bywa “trendy” i “cool”. W dobrym tonie ludzi pokolenia lat 70 jest publicznie przyznawać się jaki to ja nie jestem tolerancyjny lub postawa totalnie skarajna. Ani jedna ani druga nie ma racji bytu jak dla mnie gdyż uderza w najbardziej prymitywne postawy: konformizmu i ksenofobii z drugiej strony
pozdrawiam
Prezes , Traktor, Redaktor
max -- 27.02.2008 - 21:34