Niestety kilka słów muszę poświęcić teorii.
Są dwa podstawowe rodzaje dysleksji: dysleksja właściwa i dysgrafia.
Dyslektyk w znaczeniu wąskim, nie słyszy różnic między fonemami, stąd może błędnie zapisywać słowa. Niemniej jeśli kontekst podpowiada mu jakie słowo powinno być użyte, to wie on jak je zapisać. Jeśli ma wątpliwości, to wystarczy, że napisze sobie obie wersje słowa i widzi, którą wybrać.
Dysgrafik, to co mnie dolega, świetnie różnicuje fonemy, natomiast nie ma utrwalonych wzorców graficznych. Wybieranie słowa po napisaniu dwóch wersji jest dla niego grą w ruletkę.
Jak działa dysleksja właściwa w praktyce mogę się domyślać, choć skutki tejże dotykają właśnie mnie.
Proszę sobie wyobrazić, że ja słyszę różnicę pomiędzy „ó” i „u”, a także pomiędzy „ch” i „h”. Dla mnie „Jakób” powinno się właśnie tak pisać. Do drugiej wojny światowej, była to wersja poprawna. potem przyszedł jakiś dyslektyk komuch i zrobił reformę pisowni. No i „Jakub” pisze się tak, że trudno to wymówić.
Podobnie jest ze słowem „artykuł”. Ja wiem, że pisze się je inaczej niż ja słyszę, więc jak się zastanowię, to piszę przez „u”, ale odruchowo to piszę przez „ó”. Tak jak „kół”. Dla mnie brzmi to właśnie tak.
Moje przygody z ortografią obejmują takie zdarzenia jak rozmowa na temat użycia słowa faktura. Pisałem pismo, które miałem przesłać faksem. Znajoma biorąc je do ręki mówi „Przeczytaj!”. Zatem czytam. „No i co?” pyta. „No i nic” odpowiadam. „Coś ty napisał? Przecież na pięć użyć słowa faktura trzy razy masz błąd.” A ja go widzę, dopiero w tym momencie.
Inne zdarzenie to przygoda z „Ksionszeczką dla psa”, napisaną przez córkę znajomych. Dzieło to było napisane właśnie tak jak to zrobiłem powyżej. Matka dziecka dała mi tę książeczkę ze słowami „Popatrz tego się nie da czytać. Ja musiałam to czytać na głos, żeby zrozumieć o co chodzi.”. Na co ja przeczytałem tak jakby to była poprawnie wydrukowana gazeta. Błędy nie zrobiły na mnie żadnego wrażenia. Bo jestem dysgrafikiem.
Jeszcze jedna przypadłość jaka wiąże się z dysgrafią. Ja nie mogłem wagarować. Nie, dlatego że mnie nie było wolno, tylko dlatego, że nie będąc na lekcji nie mogłem nauczyć się wiedzy z zeszytu czy książki. Ja miałem niemal 100% frekwencję na studiach. Nawet na wykładach, gdzie prowadzący nie sprawdzali obecności. Bo ja się uczę słuchając, a nie czytając.
To tak, żeby zaspokoić ciekawość pana Jotesza.
komentarze
No to zacznę, Panie Jerzy
Twierdzenie, że pamiętam wszystko ze szkoły podstawowej byłoby gruba przesadą, jako że dotyczy to okresu połowy lat pięćdziesiątych minionego już wieku. Niemniej odnoszę wrażenie, iż w owym czasie problemów z dysleksją większego nie było. Wbijano nam do głowy ortografię i jakoś ją wbito. Jednym prędzej, innym trochę z kłopotami. W każdym razie nie było w owych czasach takiego halo z tego powodu, być może dlatego, że nikt jeszcze nie zidentyfikował wówczas tego problemu.
Jedynym przypadkiem z nią związanym (o ile wtedy już ją nazywano tym określeniem) była metoda sprawdzania poprawności zapisu, o której Pan zresztą wspomina czyli zapisać dwie wersje i wybrać na oko tę, która wygląda lepiej.
I tak się zastanawiam, czy przypadkiem zidentyfikowanie naukowe tego problemu nie było czasem równoznaczne z jego erygowaniem. A może to problem cywilizacyjny? Tylko proszę mnie nie bić za te dywagacje:-))
Pozdrawiam serdecznie
PS. Aha, jeszcze jedno – za moich czasów to miałem jeszcze lekcje kaligrafii w podstawówce: pisaliśmy zwykłymi piórami ze stalówkami, czasami niektorzy z nas używali tzw. piór wiecznych
Lorenzo -- 26.05.2008 - 12:13Panie Lorenzo!
Nie śmiem bić Pana za dywagacje. mam wrażenie, że po to wchodzi się na blogowisko, takie czy inne, aby móc sobie po dywagować.
Pamiętam pióra składające się z obsadki i stalówki. Zapomniał Pan dodać dla młodzieży, że do kompletu był kałamarz z atramentem w takiej dziurze w ławce. (Dość wspomnień!)
Jak Pan wie w tamtych czasach tacy jak ja dostawali etykietkę zdolny ale leniwy. Bo wie jak się pisze, a błędy robi! Ja dowiedziałem się o charakterze mojego zaburzenia na studiach! Nie mogę zatem przypisać sprawczej roli wiedzy o zaburzeniu, bo kłopoty miałem w czasach, gdy nie byłem zdiagnozowany. Natomiast teraz błędy robię trochę rzadziej.
Pozdrawiam
Jerzy Maciejowski -- 26.05.2008 - 12:23Signore Lorenzo...
...ja właśnie z takiej szkoły! Za naszych czasów tych dysfunkcji jeszcze nie wymyślono. Albo nie dotarły ze zgniłego kapitalistycznego Zachodu…
Kaligrafia i liternictwo to szlachetny kunszt, zabity przez edytory w komputerach. Teraz każdy dyslektyk, dysgrafik i dysydent może wybrać pasujący mu krój pisma i drukować wedle woli. Choć ciągle jeszcze znajduje się ktoś, kto lubi, by mu tą archaiczną umiejętnością wypisać coś na arkuszu papieru czerpanego. Moje pióra do kaligrafii zaschły z niezużytym atramentem w środku.
Kancelereska renesansowa – jak to pięknie i tajemniczo brzmi…
jotesz -- 26.05.2008 - 12:27:)
Widzę Panowie,
że nam się Klub Tetryków poszerza:-))
A co do meritum. Moje wątpliwości biorą się stąd, że bylem świadkiem, jak powstawała w Polsce dziedzina zwana logopedią. Otóż kilku, młodych podówczas i nader zdolnych naukowców (żeby było śmieszniej byli to językoznawcy i psychologiwe), rozpoczęło zabiegi o stworzenie takiej właśnie dziedziny. Zaczęli od nazewnictwa, bo musiało ono być skomplikowane, oryginalne (udziwnione), jako że w przeciwnym dziedzina ta nie zostałaby przez ówczesnych luminarzy nauki uznana! Dopiero potem, przy użyciu tegoż słownika nowych pojęć, zaczęto opisywać zjawiska (lub je tworzyć?) i diagnozować, by w końcu opracować metody leczenia.
I tak do końca nie wiem, czy bez tego anturażu i zabiegów niekoniecznie związanych z nauką ta dziedzina by powstała, czy też nie. Jeśli te zabiegi, szczególnie towarzysko-polityczne, byłyby rzeczą normalną przy powstawaniu nowych obszarów naukowych, to miej Panie Boże nas w opiece. Bo za chwile okaże się, że w zasadzie to już nie ma ludzi zdrowych, poza tymi w bardziej dojrzałym wieku (ale tu z kolei Alzheimer). Albo nieświadomych.
Pozdrawiam serdecznie
Lorenzo -- 26.05.2008 - 12:40Panowie
to, że rzecz zdiagnozowano znacznie później, nie znaczy, że wcześniej nie istniała. Mój pradziadek najprawdopodobniej był dyslektykiem/dysgrafik, nie wiem dokładnie, i mimo jego ogromnej wiedzy śmiano się z niego, że niedouczony, bo błędy sadził – życia mu to raczej nie ułatwiało.
Teraz jest przegięcie w drugą stronę – dysleksja tłumaczy lenistwo, choć nie zawsze. Mój brat, żeby dostać zaświadczenie o dysleksji musiał porządnie wyuczyć się reguł i dopiero wtedy odpowiednie pismo otrzymał. I mimo dysleksji takich strasznych byków nie robi.
Kolejnym problemem dla dyslektyków, z tego, co wiem, są problemy z uczeniem się języków obcych, które wchodzą im w praktyce, ale zwykłe lekcje nie dają im tak dużo, jak innym.
pozdrawiam
julll -- 26.05.2008 - 18:10Czy to...
...się leczy???
jotesz -- 26.05.2008 - 14:31:)
Panie Joteszu!
Podobno są jakieś techniki, które zmniejszają dokuczliwość, ale ja nie miałem okazji wypróbować. Natomiast ja zaobserwowałem po sobie, że z wiekiem ilość błędów nieznacznie maleje. Ale nie jest to pocieszenie dla ludzi dotkniętych tą przypadłością, bo skuteczność jest rzędu kilku procent na 10 lat, więc nie jest to dużo.
Pod poprzednim wpisem pan Oszust wytknął mi błąd i musiałem trochę nagimnastykować się, aby go poprawić. Takie są skutki gdy myśli się o treści a nie o formie, a zdolności językowe są upośledzone.
Pozdrawiam
Jerzy Maciejowski -- 26.05.2008 - 17:51Pani Julll!
Dziadek był pewnie specyficzną odmianą dysgrafika, która nazywa się dysortografikiem. Dysgrafik, oprócz robienia błędów ortograficznych robi błędy polegające na myleniu „podobnych” liter: b i d, b i p są typowymi przykładami takich błędów. Natomiast dysortograficy poprzestają na błędach ortograficznych.
Dziadek mógł być jednym i drugim.
A języków można się uczyć, tylko trudno w nich pisać.
Pozdrawiam
Jerzy Maciejowski -- 26.05.2008 - 17:59Dodaję do puli!
Dyskalkulia – to matematyczna zaćma umysłu… Jakoby! Własnie wczoraj usłyszałem o niej i w radiu i w telewizji. Już się martwią w kontekście obowiązkowej matematyki na maturach.
Ciekawe, jakie jeszcze dys… zostaną odkryte, wymyślone i uznane.
jotesz -- 28.05.2008 - 12:49Nie mają co się martwic, Panie Joteszu
dostana zaświadczenie, potem ich zwolnią z egzaminu. Najgorzej byłby, gdyby z takim zaświadczeniem pokończyli studia techniczne, np. z dziedziny budowy mostów, albo cus takiego.
Pozdrawiam dietetycznie
PS. A jak jest po grecku (albo w łacinie) polityka? Wystarczy wtedy dodać przedrostek “dys” i mamy chorobę (?), na którą cierpią setki znanych postaci w naszym kraju. Pan pomyśli chwile, Panie Joteszu, i będziemy we dwóch wynalazcami. Potem zaczniemy diagnozować, pisac prace naukowe, staniemy się uznanymi znawcami tematu, no, po prostu miodzio:-)) Prawa autorskie zaklepane dla pp. Jotesza i Lorenzo z Instytutu Naukowego TxT. Kadry mamy naprawdę znakomite.
Lorenzo -- 28.05.2008 - 13:00Panowie
A słyszeli Panowie o czymś takim jak dys-face-a? Tak po prawdzie to zdaje się ma to inną fachową nazwę, ta nadana została przypadłości przez mojego męża, który nie to, że nie ma pamięci do twarzy, ale ma twarzową “niepamięć”: – Spotkałem twojego znajomego. – Którego? Jak wygląda? Jakie ma włosy? – No… ma włosy. Chyba.
pozdrawiam
julll -- 28.05.2008 - 16:08julll
Ja to nazywam dyspersonią, bo sama na to cierpię :p Jarecki określił to jako “dysgębizm”. Natomiast prawdziwa nazwa (bo takie schorzenie istnieje, a jakże) pochodzi nie z łaciny, tylko z greki i brzmi proksopagnozja, albo jakoś tak…
PS. Wszyscy ludzie wyglądają podobnie i nie wmówicie mi, że nie. Dwoje oczu, niżej nos, a potem usta :) Zaczynam rozróżniać dopiero po kilku miesiącach znajomości, a i wtedy zdarzają się zagwozdki, gdy osoba np. perfidnie zmieni fryzurę :)
Pino -- 28.05.2008 - 19:03O to ja mam
co Pino i Follow.
Nie umiem nigdy opisac nowo poznanej osoby, znaczy zawsze mówię: no normalnie wyglądał itd
Kurde, wkurzające to czasem jest.
A apropos dysleksi/dysgrafii- leczyć (a raczej (prówbować leczyć) się da, są specjalne ćwiczenia dla dzieci z dysleksją.
Dysleksja istnieje, nie jest wbrew pozorm wymysłem nowomodnym, ludzie w wieku np. 70 lat tez ją maja ,m choc za ich czasów nie diagnozowano jej.(znaczy za szkolnych czasów)
Dyslektycy choc czesto bardzo inteligentni , uzdolnieni w innych dziedzinach mogą mieć w dzieciństwie poważne klopoty (niechęć do szkoły, depresja, niska samoocena itd)
Można będąc dyslektykiem nauczyć się jezyków obcych, ale tak jak Jerzy Maciejowski napisał, najlepiej dyslektycy uczą się słuchając po prostu (więc najlepszy sposób nauki dla nich to nie ksiązka i kurs językowy, ale np. wyjazd na kilka miesięcy do innego kraju)
Są przypadki, że dyslektycy koncza np. filologie obce, acz wiadomo, że jest to skomlikowane.
P.S. Choc też mam czasem podejrzenia, że może czesto byc pojęcie dysleksji nadużywane i wykorzystywany paierek z orzeczeniem by ułatwić sobie zycie.
Aczkolwiek problem jest realny, najmniej osób chyba z dysleksją w Polsce zdiagnozowano w woj. podkarpackim (to u mnie:)), ale to nie dowód, ze tu nie ma dyslektyków, tylko mniej pewnie się tym problemem zajmuje.
P.S. Byłem niedawno na wykładzie o dysleksji na konferencji i stąd te urywki informacji, bo dużo już zapomniałem, acz troche książek na ten temat jest.
jak coś poczytam, to się pochwalę.
No i polecam innym, w sumie szczególnie nauczycielom się może przydać wiedza jak z uczniem dyslektycznym pracować.
Pozdrówka
grześ -- 28.05.2008 - 19:19Pino i Grzesiu
tłumaczyliśmy mojej kuzynce, z którą spędzaliśmy któryś wieczór, że Follow ma “nie-pamięć” do twarzy. Dopiero kiedy spotkaliśmy się na większej imprezie kilka dni później i Follow się jej przedstawił jak komuś nieznajomemu, uwierzyła, że można mieć to posunięte tak daleko.
Zazwyczaj rzecz wygląda tak, że jak idziemy ulicą, ktoś wita się z Followem, a ja mu potem tłumaczę, kto to był.
Przypomina mi się historyjka trochę à propopos, jak to trzeba uważać ze znajomymi twarzami – kiedyś tata koleżanki, wykładowca, ukłonił się komuś w sklepie. Córka i żona patrzą na niego zdziwione, on tłumaczy – to chyba jakiś dawny student, czy coś, jakaś taka znajoma twarz.
Dopiero został uświadomiony, że właśnie Giertychowi się kłaniał.
pozdrowienia
julll -- 28.05.2008 - 20:15A jak się ma, Szanowna Pani Pino,
ta dyspersonia do niemozliwości w sumie (lub przynajmniej duzych trudności) rozpoznania przez przedstawicieli rasy bialej ludzi żóltych i (podobno) odwrotnie również.
Ten sam nos (jako organ), te same dwoje oczu, brwi, oczy etc. i bez szans. Dlatego mam zawsze poważne klopoty z rozpoznawaniem bohaterów na filmach chińskich. Troche inaczej jest z Japończykami (np. Toshiro Mifune zawsze rozpoznam). Taki klopot z przedstawicielami rasy czarnej juz raczej nie wystepuje.
Pozdrawiam serdecznie
Lorenzo -- 28.05.2008 - 20:34Panie Lorenzo
ponoć właśnie na różne elementy twarzy zwracają uwagę żyjący pośród białych i pośród żółtych – u nas bodaj uwagę przyciągają głównie włosy, oczy, karnacja, które u nich stosunkowo mało między sobą się różnią.
Pozdrawiam serdecznie
julll -- 28.05.2008 - 20:57Pani Julll!
Rasa żółta ma chyba większą wariancję w zakresie karnacji niż rasa biała. Zdarzyło mi się pracować z Filipińczykami, od tak jasnych jak ja (dziecko młynarza), po tak czarnego, że murzynki z RPA wyglądały przy nim jak mulatki.
Pozdrawiam
Jerzy Maciejowski -- 28.05.2008 - 23:55