Czasu nie cofniemy, więc oceniając sensowność i skuteczność działań, trzeba brać pod uwagę stan zastany na teraz.
W skali makro (tej międzypaństwowej) od początku świata funkcjonuje tylko jedno prawo: prawo silniejszego. Czasem moderowane przez zbieżność interesów ze słabszymi, mniejszymi. Na Zachodzie moderowane przez siłę opinii publicznej – choć ta ostatnia jest dzięki mediom podatna na coraz prostsze manipulacje ze strony ludzi władzy.
Gdyby Polska leżała tam gdzie Tybet, nie bylibyśmy dzisiaj wolnym krajem. Nie dlatego, że ludzie dobrej woli, walczący o prawa człowieka by się nami nie zainteresowali. Raczej dlatego, że dla Zachodu nasze położenie geograficzne byłoby bardziej kłopotliwe niż korzystne – z punktu widzenia polityków i wojskowych wolnego świata.
Zachód nam pomógł w latach 80-tych XX wieku, bo to się mu opłacało. Jak wiemy, w 1939 a także w 1945 opłacało się Zachodowi co innego. Podobne zmiany nastawienia ze strony wolnego świata, mimo zupełnie innych kontekstów, przeżył i przeżywa nadal taki Irak choćby.
Czy ktoś może mieć złudzenia, że ze względu na taką zmienność uczuć i interesów, polityczny, demokratyczny Zachód jest dla Chin, podobnie jak dla świata Islamu, czymś więcej niż jedynie zgniłym fałszywcem, hipokrytą wycierającym sobie gębę frazesami o prawach człowieka? Czy nie to właśnie budzi u nich taką irytację pod naszym adresem?
Idąc dalej, ta nasza polska wolność okazała się w dużej części papierowa, bo jak na razie ludzie reżimu, który niby oddał władzę, a w zasadzie podzielił się nią z częścią “wolnościowej” opozycji, są nietykalni. Dodaj do tego nie tylko konsekwencje Okrągłego Stołu, grubej kreski, ale dalej sprawę WSI, a zobaczysz, że w istocie to był i jest jakiś dość standardowo żenujący spektakl dla naiwnych, a nie żadna tam wolność czy prawa człowieka w praktyce. Wolność to mamy jako bonus, przy okazji, bo się w pakiecie opłacało.
Wspominam o tym specjalnie, bo znamy te “cuda dla publiki” z własnego podwórka i powinniśmy choćby z tego powodu trzeźwiej patrzeć na wydarzenia w dalekim nam Tybecie, zwłaszcza jeśli są nam znane z drugiej lub trzeciej ręki.
Czy immanentne wyrachowanie polityków oznacza, że walka o prawa człowieka jest pozbawionym sensu dziwactwem naiwnych pięknoduchów? Czy to oznacza, że wysyłanie władzom w Pekinie koszulek “Made in China” nie ma sensu?
Moim zdaniem ma sens i to często są w naszej sytuacji najbardziej skuteczne działania, na które każdego z nas realnie stać. To jest konkret.
Ale jeśli nie chcemy, żeby jacyś wyrachowani cwaniacy z wolnego świata nie przerobili tego naszego konkretu na własną amunicję, to musimy patrzeć szerzej i głębiej zaglądać w rzeczywistość, poza newsowo-sensacyjne relacje w mediach.
I o tym moim zdaniem jest tekst Wojtka, w każdym razie ja go tak odczytałem.
Docencie
To będzie taka dygresja, choć na temat.
Czasu nie cofniemy, więc oceniając sensowność i skuteczność działań, trzeba brać pod uwagę stan zastany na teraz.
W skali makro (tej międzypaństwowej) od początku świata funkcjonuje tylko jedno prawo: prawo silniejszego. Czasem moderowane przez zbieżność interesów ze słabszymi, mniejszymi. Na Zachodzie moderowane przez siłę opinii publicznej – choć ta ostatnia jest dzięki mediom podatna na coraz prostsze manipulacje ze strony ludzi władzy.
Gdyby Polska leżała tam gdzie Tybet, nie bylibyśmy dzisiaj wolnym krajem. Nie dlatego, że ludzie dobrej woli, walczący o prawa człowieka by się nami nie zainteresowali. Raczej dlatego, że dla Zachodu nasze położenie geograficzne byłoby bardziej kłopotliwe niż korzystne – z punktu widzenia polityków i wojskowych wolnego świata.
Zachód nam pomógł w latach 80-tych XX wieku, bo to się mu opłacało. Jak wiemy, w 1939 a także w 1945 opłacało się Zachodowi co innego. Podobne zmiany nastawienia ze strony wolnego świata, mimo zupełnie innych kontekstów, przeżył i przeżywa nadal taki Irak choćby.
Czy ktoś może mieć złudzenia, że ze względu na taką zmienność uczuć i interesów, polityczny, demokratyczny Zachód jest dla Chin, podobnie jak dla świata Islamu, czymś więcej niż jedynie zgniłym fałszywcem, hipokrytą wycierającym sobie gębę frazesami o prawach człowieka? Czy nie to właśnie budzi u nich taką irytację pod naszym adresem?
Idąc dalej, ta nasza polska wolność okazała się w dużej części papierowa, bo jak na razie ludzie reżimu, który niby oddał władzę, a w zasadzie podzielił się nią z częścią “wolnościowej” opozycji, są nietykalni. Dodaj do tego nie tylko konsekwencje Okrągłego Stołu, grubej kreski, ale dalej sprawę WSI, a zobaczysz, że w istocie to był i jest jakiś dość standardowo żenujący spektakl dla naiwnych, a nie żadna tam wolność czy prawa człowieka w praktyce. Wolność to mamy jako bonus, przy okazji, bo się w pakiecie opłacało.
Wspominam o tym specjalnie, bo znamy te “cuda dla publiki” z własnego podwórka i powinniśmy choćby z tego powodu trzeźwiej patrzeć na wydarzenia w dalekim nam Tybecie, zwłaszcza jeśli są nam znane z drugiej lub trzeciej ręki.
Czy immanentne wyrachowanie polityków oznacza, że walka o prawa człowieka jest pozbawionym sensu dziwactwem naiwnych pięknoduchów? Czy to oznacza, że wysyłanie władzom w Pekinie koszulek “Made in China” nie ma sensu?
Moim zdaniem ma sens i to często są w naszej sytuacji najbardziej skuteczne działania, na które każdego z nas realnie stać. To jest konkret.
Ale jeśli nie chcemy, żeby jacyś wyrachowani cwaniacy z wolnego świata nie przerobili tego naszego konkretu na własną amunicję, to musimy patrzeć szerzej i głębiej zaglądać w rzeczywistość, poza newsowo-sensacyjne relacje w mediach.
I o tym moim zdaniem jest tekst Wojtka, w każdym razie ja go tak odczytałem.
s e r g i u s z -- 24.03.2008 - 18:14