Dla mnie (z empirycznej, zatem, perspektywy) nie jest to wiele warte. Może dla Amerykanów, bo to jest tak bardzo amwrykańskie jak ichni prezydent.
Choć trzeba przyznać, że mądrzejsze.
Jakbym coś miał Panu (szczerze) polecić, to bym polecił zamiast tego książkę Ulricha Becka, Społeczeństwo ryzyka. Albo, jeśli już koniecznie ma być o Ameryce, to choćby Rewolucyjne bogactwo Tofflerów.
Ale niektórym się Fukuyama podoba, bo ładny ma styl pisania, co powoduje, że nam się podoba. I jeszcze: tak umie pisać, że mamy wrażenie, że pisze to, co myśmy od dawna sobie myśleli. Co zresztą jest zwykle prawdziwą konstatacją.
Ale czy koniecznie trzeba czytać cudze książki, żeby wiedzieć co, sami sobie, myślimy?
Pozdrawiam, zachęcając do niejawnego wspierania nieistniejącego spisku
Panie Griszequ,
nie chcę Panu narzucać mojego gustu.
Dla mnie (z empirycznej, zatem, perspektywy) nie jest to wiele warte. Może dla Amerykanów, bo to jest tak bardzo amwrykańskie jak ichni prezydent.
Choć trzeba przyznać, że mądrzejsze.
Jakbym coś miał Panu (szczerze) polecić, to bym polecił zamiast tego książkę Ulricha Becka, Społeczeństwo ryzyka. Albo, jeśli już koniecznie ma być o Ameryce, to choćby Rewolucyjne bogactwo Tofflerów.
Ale niektórym się Fukuyama podoba, bo ładny ma styl pisania, co powoduje, że nam się podoba. I jeszcze: tak umie pisać, że mamy wrażenie, że pisze to, co myśmy od dawna sobie myśleli. Co zresztą jest zwykle prawdziwą konstatacją.
Ale czy koniecznie trzeba czytać cudze książki, żeby wiedzieć co, sami sobie, myślimy?
Pozdrawiam, zachęcając do niejawnego wspierania nieistniejącego spisku
yayco -- 14.04.2008 - 14:19