Z tym wolontariatem to jest taki problem. Człowiek chce coś zrobić, myśli sobie, mam dość tego całego smrodu i stresu tu, jadę na wolontariat tam,pomogę przy okazji. Idzie do organizacji wolontariatu, wysyłają go w świat. Człowiek bierze wygodne, luźne ubrania, no bo przecież jedzie tam i nieważne, co będzie miał na sobie. No to miejscowi się stukają w głowę i patrzą jak na wariata – co on nas będzie uczył, jak nawet nie stać go/nie potrafi się porządnie ubrać, tylko dziurawe spodnie nosi. Przez pół roku wolontariusz się uczy co i jak, bo wdrożyć się musi. Cały czas dostaje od organizacji wolontariatu mieszkanie i pieniądze, o jakich miejscowy mógłby tylko pomarzyć, choć oczywiście są to warunki trudniejsze, niż miałby w domu i pieniądze nieporównywalne. Przez pół roku wolontariusz pracuje dla dobra i wraca do domu z poczuciem dobrze spełnionej misji. Oczywiście, nie dotyczy to wszystkich wolontariuszy, ale.
Panie Bloxerze
Z tym wolontariatem to jest taki problem. Człowiek chce coś zrobić, myśli sobie, mam dość tego całego smrodu i stresu tu, jadę na wolontariat tam,pomogę przy okazji. Idzie do organizacji wolontariatu, wysyłają go w świat. Człowiek bierze wygodne, luźne ubrania, no bo przecież jedzie tam i nieważne, co będzie miał na sobie. No to miejscowi się stukają w głowę i patrzą jak na wariata – co on nas będzie uczył, jak nawet nie stać go/nie potrafi się porządnie ubrać, tylko dziurawe spodnie nosi. Przez pół roku wolontariusz się uczy co i jak, bo wdrożyć się musi. Cały czas dostaje od organizacji wolontariatu mieszkanie i pieniądze, o jakich miejscowy mógłby tylko pomarzyć, choć oczywiście są to warunki trudniejsze, niż miałby w domu i pieniądze nieporównywalne. Przez pół roku wolontariusz pracuje dla dobra i wraca do domu z poczuciem dobrze spełnionej misji. Oczywiście, nie dotyczy to wszystkich wolontariuszy, ale.
pozdrawiam
julll -- 21.04.2008 - 19:21