To o czym Pan pisze to jest schemat powszechny jak samo uzależnienie.
Mniej więcej idzie to tak.
Wbrew temu co się powszechnie sądzi na podstawie obserwacji (niekoniecznie uczestniczącej) człowiek uzależniony (dajmy na to od alkoholu) pije chociaż nie chce pić.
To picie przynosi mu określone kopy w zadek i one z różnych stron przychodzą. A to od rodziny, a to od pracodawcy, a to od własnego w końcu organizmu.
Te wszystkie nieprzyjemne bodźce zostawiają ślad w postaci poczucia winy, wstydu i takich tam nieprzyjemnych uczuć, których każdy z nas wolałby nie doświadczać, więc człowiek uzależniony też by wolał.
Ale doświadcza.
Bo pije nadal.
I w tym wszystkim, żeby chronić swoje picie ten człowiek musi sobie to wszystko jakoś uzasadnić, wyjaśnić.
Najprostszym sposobem jest znalezienie sobie wroga. Kogoś kogo się obwini i przerzuci na niego całą odpowiedzialność za własne życiowe nieszczęścia, które z kolei dają wspaniałe usprawiedliwienie dla dalszego picia.
I tak w kółeczko.
Takim wrogiem może być wszystko: lewactwo wszechświatowe czy prawactwo wszechświatowe, ale najczęstszym wrogiem jest najbliższa osoba.
Niestety nazbyt często ta najbliższa osoba kupuje tę wizję chorego świata i zaczyna szukać w sobie odpwiedzi na pytanie, co ze mną jest nie w porządku, gdzie popełniam błąd. Zaczyna czuć się winna…
No, ale to jest już druga strona zagadnienia.
Pozdrawiam Pana zachęcając w razie co do dalszych pytań...
Panie Yayco
O co innego mnie Pan pyta zatem.
To o czym Pan pisze to jest schemat powszechny jak samo uzależnienie.
Mniej więcej idzie to tak.
Wbrew temu co się powszechnie sądzi na podstawie obserwacji (niekoniecznie uczestniczącej) człowiek uzależniony (dajmy na to od alkoholu) pije chociaż nie chce pić.
To picie przynosi mu określone kopy w zadek i one z różnych stron przychodzą. A to od rodziny, a to od pracodawcy, a to od własnego w końcu organizmu.
Te wszystkie nieprzyjemne bodźce zostawiają ślad w postaci poczucia winy, wstydu i takich tam nieprzyjemnych uczuć, których każdy z nas wolałby nie doświadczać, więc człowiek uzależniony też by wolał.
Ale doświadcza.
Bo pije nadal.
I w tym wszystkim, żeby chronić swoje picie ten człowiek musi sobie to wszystko jakoś uzasadnić, wyjaśnić.
Najprostszym sposobem jest znalezienie sobie wroga. Kogoś kogo się obwini i przerzuci na niego całą odpowiedzialność za własne życiowe nieszczęścia, które z kolei dają wspaniałe usprawiedliwienie dla dalszego picia.
I tak w kółeczko.
Takim wrogiem może być wszystko: lewactwo wszechświatowe czy prawactwo wszechświatowe, ale najczęstszym wrogiem jest najbliższa osoba.
Niestety nazbyt często ta najbliższa osoba kupuje tę wizję chorego świata i zaczyna szukać w sobie odpwiedzi na pytanie, co ze mną jest nie w porządku, gdzie popełniam błąd. Zaczyna czuć się winna…
No, ale to jest już druga strona zagadnienia.
Pozdrawiam Pana zachęcając w razie co do dalszych pytań...
Gretchen -- 20.05.2008 - 12:02