Nie wiem, czy jest Pani w stanie zrozumieć – ja nie noszę w sobie wiary czy nie wiary w rtęć, bisfenol-A czy cokolwiek innego. Moje rozumowanie idzie innym torem. Otóż, żeby odpowiedzieć sobie na pytanie, czy coś jest bezpieczne czy nie – należy najpierw zapytać, co właściwie oznacza ten termin: bezpieczeństwo.
Otórz stoję na stanowisku, że niektóre kultury – np. japońska czy anglosaska, mają obsesyjny stosunek do bezpieczeństwa. Oznacza to, że próbuje się tam zrealizować (co samo w sobie uważam za niebezpieczne) utopię świata pozbawionego wszelkich niebezpieczeństw. Wychodzi się tam z fałszywego założenia, że jeżeli ktoś np. zachorował lub umarł, to idzie za tym zawsze “czyjaś wina” – tak jakby prawdą było, że gdyby nie jakaś ingerencja z zewnątrz, to nic złego by się stać nie mogło.
Tymczasem dotarliśmy do tego momentu, że w większości przypadków prawdziwe czy wyobrażone działanie czynników “potencjalnie szkodliwych” już obecnie znajduje się na poziomie absolutnego tła – gdzie “szkodliwego” działania należy doszukiwać się już wśród pojedynczych atomów, cząsteczek lub kwantów promieniowania, co nie ma żadnego uzasadnienia i dla mnie jest tylko i wyłącznie skutkiem działań propagandowych pewnych środowisk politycznych, których cele społeczne związane są z propagowaniem kultury antytechnologicznej.
Nie dziwi mnie zatem, że agendy rządowe wprowadzają czasem durne prawo odpowiadając na takie społeczne zapotrzebowanie “absolutnego bezpieczeństwa”, chociaż nie sposób znaleźć w tym żadnego rozsądku. To jest trochę tak, jak z ludźmi, którzy dowiedzieli się z telewizji, że dym tytoniowy szkodzi, więc będą z widłami gonić palacza, który zakurzył gdzieś w ich pobliżu, aby potem ze spokojnym sumieniem udać się na łono natury i godzinami wdychać dym z płonącego ogniska. Oni naprawdę sądzą, że właśnie dym tytoniowy jest szczególnie groźny a smoły pochodzące z tlących się liści innych roślin już nie…
Być może społeczeństwo naprawdę chce “zagonić się w piętkę” i niczym diabła wykurzyć wszelkie “ryzyko” związane z naszą egzystencją. Po wyeliminowaniu wszystkich atomów rtęci, kadmu i ołowiu, po zakazaniu bisfenolu-A i PVC, przyjdzie czas na powrót do teorii o szkodliwym działaniu masturbacji, dłubania w nosie, itd. Przecież zawsze ktoś lub coś musi być powodem naszych problemów – nieprawdaż?
@Magia
Nie wiem, czy jest Pani w stanie zrozumieć – ja nie noszę w sobie wiary czy nie wiary w rtęć, bisfenol-A czy cokolwiek innego. Moje rozumowanie idzie innym torem. Otóż, żeby odpowiedzieć sobie na pytanie, czy coś jest bezpieczne czy nie – należy najpierw zapytać, co właściwie oznacza ten termin: bezpieczeństwo.
Otórz stoję na stanowisku, że niektóre kultury – np. japońska czy anglosaska, mają obsesyjny stosunek do bezpieczeństwa. Oznacza to, że próbuje się tam zrealizować (co samo w sobie uważam za niebezpieczne) utopię świata pozbawionego wszelkich niebezpieczeństw. Wychodzi się tam z fałszywego założenia, że jeżeli ktoś np. zachorował lub umarł, to idzie za tym zawsze “czyjaś wina” – tak jakby prawdą było, że gdyby nie jakaś ingerencja z zewnątrz, to nic złego by się stać nie mogło.
Tymczasem dotarliśmy do tego momentu, że w większości przypadków prawdziwe czy wyobrażone działanie czynników “potencjalnie szkodliwych” już obecnie znajduje się na poziomie absolutnego tła – gdzie “szkodliwego” działania należy doszukiwać się już wśród pojedynczych atomów, cząsteczek lub kwantów promieniowania, co nie ma żadnego uzasadnienia i dla mnie jest tylko i wyłącznie skutkiem działań propagandowych pewnych środowisk politycznych, których cele społeczne związane są z propagowaniem kultury antytechnologicznej.
Nie dziwi mnie zatem, że agendy rządowe wprowadzają czasem durne prawo odpowiadając na takie społeczne zapotrzebowanie “absolutnego bezpieczeństwa”, chociaż nie sposób znaleźć w tym żadnego rozsądku. To jest trochę tak, jak z ludźmi, którzy dowiedzieli się z telewizji, że dym tytoniowy szkodzi, więc będą z widłami gonić palacza, który zakurzył gdzieś w ich pobliżu, aby potem ze spokojnym sumieniem udać się na łono natury i godzinami wdychać dym z płonącego ogniska. Oni naprawdę sądzą, że właśnie dym tytoniowy jest szczególnie groźny a smoły pochodzące z tlących się liści innych roślin już nie…
Być może społeczeństwo naprawdę chce “zagonić się w piętkę” i niczym diabła wykurzyć wszelkie “ryzyko” związane z naszą egzystencją. Po wyeliminowaniu wszystkich atomów rtęci, kadmu i ołowiu, po zakazaniu bisfenolu-A i PVC, przyjdzie czas na powrót do teorii o szkodliwym działaniu masturbacji, dłubania w nosie, itd. Przecież zawsze ktoś lub coś musi być powodem naszych problemów – nieprawdaż?
Zbigniew P. Szczęsny -- 10.07.2009 - 17:08