Od razu że slogany. Ja tu widzę konkretny argument: są inne zawody, tak samo męczące/odpowiedzialne, gdzie takiego limitu godzin pracy – jak w przypadku nauczycieli – nie ma.
Ale to jest sprawa drugorzędna imho. Bardziej mi chodzi o ten mandaryński system awansowania nauczycieli, ten stopień mianowanego itp. Plus to, że z polskiej szkoły szalenie ciężko nauczyciela wyrzucić, nawet jeśli uczy beznadziejnie lub zachowuje się nieodpowiednio. W moim gimnazjum (prywatnym), gdzie nauczyciele tworzyli “solidny zbiór czubków niczym w kiści bananów” (copyright by Terry Pratchett), kiedyś całą klasą tłumaczyliśmy wicedyrektorce, że trzeba usunąć gościa od fizyki, bo zamiast przerabiać materiał to snuje opowieści dziwnej treści i w dodatku jest na bakier z higieną. Ależ była wściekła, że robimy problemy… Ocena pracy nauczyciela powinna zależeć od jego kompetencji naukowych i umiejętności trafienia do uczniów (dlaczego nie wprowadzić anonimowych ankiet, tak jak jest na uczelniach?), a nie wysługi lat. Podobnie z płacą. Troszkę wolnego rynku zamiast socjalizmu, bo jak inaczej zwalczyć selekcję negatywną?
A ZNP, to współczesne, to dla mnie zgromadzenie ludzi dbających, by zachować swój wygodny dupochron. Jak czasem oglądałam w tv te panie na manifestacjach, to byłam dziwnie pewna, że żadna z nich nie jest przez swoich uczniów lubiana, ani nie błyszczy wiedzą, ani nie ma chęci, żeby się dokształcać. (“Temat dzisiejszej lekcji – Medalion Kaczkowskiego” – to akurat anegdotka mojej mamy, ale czy coś się poprawiło?).
Serio, mimo że zazwyczaj nie lubię radykalnych rozwiązań, to gdybym objęła MEN, jedną z moich pierwszych decyzji byłoby proklamowanie wojny z ZNP. Oczywiście z zadbaniem o poparcie prasy i bardziej wolnościową część nauczycieli, a myślę, że i na jakieś ruchy obywatelskie rodziców można by wtedy liczyć. I wtedy skończyłoby się plotkowanie i popijanie herbatki w poknaczach, gnojenie tych, co na lekcji ośmielą się wychylić, albo (o zgrozo) mieć większą wiedzę od nauczyciela, a zaczęłaby się Edukacja. Tak se myślę.
Oczywiście, to nie jest żadne cudowne panaceum, tylko jedna z rzeczy do zrobienia. Inne najważniejsze problemy to moim zdaniem: przeprowadzenie maksymalnej decentralizacji i różnorodności, odbudowa szkolnictwa zawodowego, zmiana zasad matury i te nieszczęsne gimnazja. Ale nie będę o tym pisać, przynajmniej teraz, bo i tak ten komentarz wyszedł masakrycznie długi.
Grzesiu
Od razu że slogany. Ja tu widzę konkretny argument: są inne zawody, tak samo męczące/odpowiedzialne, gdzie takiego limitu godzin pracy – jak w przypadku nauczycieli – nie ma.
Ale to jest sprawa drugorzędna imho. Bardziej mi chodzi o ten mandaryński system awansowania nauczycieli, ten stopień mianowanego itp. Plus to, że z polskiej szkoły szalenie ciężko nauczyciela wyrzucić, nawet jeśli uczy beznadziejnie lub zachowuje się nieodpowiednio. W moim gimnazjum (prywatnym), gdzie nauczyciele tworzyli “solidny zbiór czubków niczym w kiści bananów” (copyright by Terry Pratchett), kiedyś całą klasą tłumaczyliśmy wicedyrektorce, że trzeba usunąć gościa od fizyki, bo zamiast przerabiać materiał to snuje opowieści dziwnej treści i w dodatku jest na bakier z higieną. Ależ była wściekła, że robimy problemy… Ocena pracy nauczyciela powinna zależeć od jego kompetencji naukowych i umiejętności trafienia do uczniów (dlaczego nie wprowadzić anonimowych ankiet, tak jak jest na uczelniach?), a nie wysługi lat. Podobnie z płacą. Troszkę wolnego rynku zamiast socjalizmu, bo jak inaczej zwalczyć selekcję negatywną?
A ZNP, to współczesne, to dla mnie zgromadzenie ludzi dbających, by zachować swój wygodny dupochron. Jak czasem oglądałam w tv te panie na manifestacjach, to byłam dziwnie pewna, że żadna z nich nie jest przez swoich uczniów lubiana, ani nie błyszczy wiedzą, ani nie ma chęci, żeby się dokształcać. (“Temat dzisiejszej lekcji – Medalion Kaczkowskiego” – to akurat anegdotka mojej mamy, ale czy coś się poprawiło?).
Serio, mimo że zazwyczaj nie lubię radykalnych rozwiązań, to gdybym objęła MEN, jedną z moich pierwszych decyzji byłoby proklamowanie wojny z ZNP. Oczywiście z zadbaniem o poparcie prasy i bardziej wolnościową część nauczycieli, a myślę, że i na jakieś ruchy obywatelskie rodziców można by wtedy liczyć. I wtedy skończyłoby się plotkowanie i popijanie herbatki w poknaczach, gnojenie tych, co na lekcji ośmielą się wychylić, albo (o zgrozo) mieć większą wiedzę od nauczyciela, a zaczęłaby się Edukacja. Tak se myślę.
Oczywiście, to nie jest żadne cudowne panaceum, tylko jedna z rzeczy do zrobienia. Inne najważniejsze problemy to moim zdaniem: przeprowadzenie maksymalnej decentralizacji i różnorodności, odbudowa szkolnictwa zawodowego, zmiana zasad matury i te nieszczęsne gimnazja. Ale nie będę o tym pisać, przynajmniej teraz, bo i tak ten komentarz wyszedł masakrycznie długi.