Ja miałam ostatnio taką historię na żywym organiźmie moim:
Na drzwiach wejściowych do naszej poradni stoi jak wół, że zajmuje się tym czym się zajmuje. To nawet ma swoją logikę, żeby człowiek wiedział gdzie wchodzi.
Nie można jednak pominąc milczeniem faktu, że w tym samym miejscu do kilkunastu miesięcy wstecz była poradnia dermatologicza.
Kilka tygodni temu wchodzi do nas kobieta, starsza ale nie babinka. Rozgląda się z przestrachem, który mnie już zupełnie nie dziwi, bo każdy kto przekracza próg publicznej służby, ma to przerażenie w oczach.
To wychodzę z anielskim uśmiechem do pani, pytam a ona mówi, że potrzebuje dermatologa. To ja jej, że dermatolog jest gdzie indziej, i tu adres.
Na co ona nachyla się do mnie, to ja do niej. Odwija opatrunek i zaczyna mi objaśniać, że jej się coś zrobiło. O, tu się zrobiło.
Na co ja, że nie jestem dermatologiem.
Na co ona, że jednak jej się zrobiło.
Na co ja, że naprawdę nie jestem lekarzem.
Na co ona, że może jednak mam coś (???) czym mogłaby sobie psiuknąć, albo obmyć.
Na co ja, że nie mam.
Na co ona niedowierzając pyta, czy napewno.
Na co ja, że na tysiąc procent.
Na co ona: co mam zrobić.
Na co ja: iść do dermatologa, albo do apteki…
Apteka! – zabrzmiało jak eureka – czy oni mi tam pomogą?
Jestem przekonana, że bardziej kompetentnie niż ja.
Zawinęła opatrunkiem palec, i wciąż niedowierzając poszła.
Dobra, bo zaśmiecam wątek chyba i Pino się znierównoważy jeszcze.
:))
Ja miałam ostatnio taką historię na żywym organiźmie moim:
Na drzwiach wejściowych do naszej poradni stoi jak wół, że zajmuje się tym czym się zajmuje. To nawet ma swoją logikę, żeby człowiek wiedział gdzie wchodzi.
Nie można jednak pominąc milczeniem faktu, że w tym samym miejscu do kilkunastu miesięcy wstecz była poradnia dermatologicza.
Kilka tygodni temu wchodzi do nas kobieta, starsza ale nie babinka. Rozgląda się z przestrachem, który mnie już zupełnie nie dziwi, bo każdy kto przekracza próg publicznej służby, ma to przerażenie w oczach.
To wychodzę z anielskim uśmiechem do pani, pytam a ona mówi, że potrzebuje dermatologa. To ja jej, że dermatolog jest gdzie indziej, i tu adres.
Na co ona nachyla się do mnie, to ja do niej. Odwija opatrunek i zaczyna mi objaśniać, że jej się coś zrobiło. O, tu się zrobiło.
Na co ja, że nie jestem dermatologiem.
Na co ona, że jednak jej się zrobiło.
Na co ja, że naprawdę nie jestem lekarzem.
Na co ona, że może jednak mam coś (???) czym mogłaby sobie psiuknąć, albo obmyć.
Na co ja, że nie mam.
Na co ona niedowierzając pyta, czy napewno.
Na co ja, że na tysiąc procent.
Na co ona: co mam zrobić.
Na co ja: iść do dermatologa, albo do apteki…
Apteka! – zabrzmiało jak eureka – czy oni mi tam pomogą?
Jestem przekonana, że bardziej kompetentnie niż ja.
Zawinęła opatrunkiem palec, i wciąż niedowierzając poszła.
Dobra, bo zaśmiecam wątek chyba i Pino się znierównoważy jeszcze.
Gretchen -- 10.01.2009 - 15:40