w dyskusje o muzyce wdawać się nie mogę, bo słuchu muzycznego nie posiadam (o czym nadmieniałem, jak się zdaje).
Mógłbym, oczywiście przytoczyć kontr-anegdotkę, jak to we Wiedniu policja zjawiła się natychmiast kiedy dwóch Serbów zaczęło śpiewać coś sobie smutnego (ale nie wyglądało to na słynną Pieśń o podrzynaniu gardeł. W kawiarni.
Ale zaraz by mi się przypomniał koncert muzyki cygańskiej jakiego wysłuchałem w knajpianym ogródku w Grazu (moim ulubionym tamecznym mieście). Koncert o tyle fajny, że wedle mojej obserwacji, młodzieniec pewien właśnie dostąpil zaszczytu wykonywania partii solowych na skrzypcach, co zarówno reszta orkiestry, jak i słuchacze, bardzo docenili. To fajne było…
Mnie bardziej przeszkadza co innego.
Też się, mimo wszystko, wykpię anegdotą. Jakiś czas temu, w bufecie jednym zaprzyjaźnionym, jadłem sobie kanapkę ze serem i jakąś sałatkę. Obok siedziała para studentów, którzy ewidentnie mieli się ku sobie, jednocześnie pozostając, jak mi się zdało, we wczesnej fazie znajomości.
Oboje (bo była to para staromodnie dwupłciowa) starali się porozmawiać o literaturze. On zaczął, bodaj czy nie od Hessego, ona odpowiedziała Kunderą. On nieco panicznie zacząl mówić o Irvingu, a ona na to, że podobały jej się afrykańskie historie McCalla Smitha.
Zapadła cisza. Ale seksus ma swoje prawa. On, nieco niepewnie, wspomniał, że czytał właśnie, któryś tam tom Harrego Pottera. Ona uśmiechnęła się szeroko i rozmowa potoczyła się łatwo, zaś jej ciąg dalszy wydał mi się łatwo przewidywalny.
A ja siedziałem obok i się cieszyłem, że nie dość, że coś czytali, ale na dodatek uznali, że rozmowa o lekturach jest lepsza niż o tym, dlaczego w klubach dla studentów zniżki na piwo są akurat we czwartki.
Nie sądzę, by jakiekolwiek administracyjne metody mogły im pomóc w szybszym odnalezieniu wspólnego języka…
Panie Lorenzo,
w dyskusje o muzyce wdawać się nie mogę, bo słuchu muzycznego nie posiadam (o czym nadmieniałem, jak się zdaje).
Mógłbym, oczywiście przytoczyć kontr-anegdotkę, jak to we Wiedniu policja zjawiła się natychmiast kiedy dwóch Serbów zaczęło śpiewać coś sobie smutnego (ale nie wyglądało to na słynną Pieśń o podrzynaniu gardeł. W kawiarni.
Ale zaraz by mi się przypomniał koncert muzyki cygańskiej jakiego wysłuchałem w knajpianym ogródku w Grazu (moim ulubionym tamecznym mieście). Koncert o tyle fajny, że wedle mojej obserwacji, młodzieniec pewien właśnie dostąpil zaszczytu wykonywania partii solowych na skrzypcach, co zarówno reszta orkiestry, jak i słuchacze, bardzo docenili. To fajne było…
Mnie bardziej przeszkadza co innego.
Też się, mimo wszystko, wykpię anegdotą. Jakiś czas temu, w bufecie jednym zaprzyjaźnionym, jadłem sobie kanapkę ze serem i jakąś sałatkę. Obok siedziała para studentów, którzy ewidentnie mieli się ku sobie, jednocześnie pozostając, jak mi się zdało, we wczesnej fazie znajomości.
Oboje (bo była to para staromodnie dwupłciowa) starali się porozmawiać o literaturze. On zaczął, bodaj czy nie od Hessego, ona odpowiedziała Kunderą. On nieco panicznie zacząl mówić o Irvingu, a ona na to, że podobały jej się afrykańskie historie McCalla Smitha.
Zapadła cisza. Ale seksus ma swoje prawa. On, nieco niepewnie, wspomniał, że czytał właśnie, któryś tam tom Harrego Pottera. Ona uśmiechnęła się szeroko i rozmowa potoczyła się łatwo, zaś jej ciąg dalszy wydał mi się łatwo przewidywalny.
A ja siedziałem obok i się cieszyłem, że nie dość, że coś czytali, ale na dodatek uznali, że rozmowa o lekturach jest lepsza niż o tym, dlaczego w klubach dla studentów zniżki na piwo są akurat we czwartki.
Nie sądzę, by jakiekolwiek administracyjne metody mogły im pomóc w szybszym odnalezieniu wspólnego języka…
yayco -- 11.04.2008 - 11:41