Sam jestem pod wrażeniem. Jakoś niełatwo przekuć myśl w słowa, a gdy się już spędzi klka godzin na czytaniu tekstowiskowych dyskusji i sporów, czasem się odechciewa. Tak to klin klinem się wybija… ;)
...nie uważam, by komercjalizacja [Bożego Narodzenia] oznaczała powolny powrót do pogańskich korzeni, bowiet te są już skutecznie wyrugowane z kultury europejskiej
Nieraz już w radiu, w gazetach lub czasopismach znalazłem wykłady uczonych mężów, o donośnej roli świąt zimowych, jako takiego jasnego, ciepłego punktu zwrotnego, dzielącego mroki pory bezsłonecznej na dwie, łatwiejsze do strawienia części. Toż właśnie na tym polegała pradawna magia świąt przesilenia zimowego, którym w IV wieku Kościół dopisał sens teologiczny. Gdy teologia znika z powszechnej świadomości, wracają sensy przedchrześcijańskie: śródzimowe obżarstwo i lenistwo, daje zarówno wytchnienie od braku słońca, jak i pozwala pławić się w zaklinaniu rzeczywistości życzeniami, postanowieniami, świetlanymi (bo jakież mogą być w blasku choinkowych lampek) prognozami na nowy rok.
A co do Mikołaja, świętego i nieświętego, i całej tej prezentomanii — to racja. Pasuje to do Bożego Narodzenia jak pięść do nosa. Ale niektórym tryndom jest niesłychanie trudno się przeciwstawić, zwłaszcza gdy ma się małe dzieci. Dla mnie — lepiej więc Mikołaja ochrzcić niż ekskomunikować. ;)
Nie obserwuje jakiegoś szczególnego odwrotu od chrześcijaństwa w Europie. Powiedziałbym – niewatpliwie spada żarliwość i dogmatyczność Wiary, natomiast szczegolnego nasilenia konwersji na buddyzm, hinduizm, islam czy neopogaństwo z mojej perspektywy nie widać. Spośród tych 360 mln czy ilu nas tam jest w tej Europie, myślę że grubo ponad 90% jest ewidentnie chrześcijańska.
Mówiąc o pogaństwie nie mam na myśli powrotu do kultu Trygława i Swaroga. To co charakteryzuje pogaństwo, IMO, to wizja świata, w którym zjawiska nas przerastające są tłumaczone wpływem jakichś mistycznych sił. Sił, które należy okupić jakimiś hołdami, zastrzec zabobonami itd. W gruncie rzeczy współczesny świat hołduje prastarym idolom: seks, władza, pieniądze itd.
Europa od czterdziestu ponad lat odchodzi od chrześcijaństwa. Nie tylko pustoszejące kościoły, czy spadek odsetka chrzczonych dzieci we Francji do bodaj 30% o tym świadczą. I rzeczywiście, chrześcijaństwo nie jest wypierane przez inne religie (pomijam muzułmańską diasporę), ani nawet przez ateizm.
W miejsce religii włazi magma światopoglądowa kształtowana w dużej mierze przez media. Mamy już pokaźny pakiet powszechnie obowiązywanej mitologii, chronionej licznymi tabu utrwalonymi już nawet w języku. Ale to temat na osobny tekst i dyskusję.
W kwestii misji – no to tu jest problem. Zasadniczo, to właśnie brak tej dogmatyczności członków wspólnoty wobec nauk Kościoła jest podstawą budowania akceptowalnych przez wszystkich rozwiązań. Pomimo jednoznacznych nauk Kościoła, wierni (ich część oczywiście – ale moim zdaniem większa) dokonują osobistych wyborów w kwestii stosowania antykoncepcji, prawa do aborcji czy możliwości zapłodnienia in vitro.
Ciekawe jest Twoje spostrzeżenie, co do najbardziej jaskrawego odrzucenia nauki Kościoła. Fundamentem jest tutaj wspomniana już przeze mnie kwestia władzy. Jak mam powtórzyć za św. Pawłem, że JEZUSJEST PANEM, jeśli to ja chcę mieć władzę nad swoim życiem w każdej kwestii, nawet w dziedzinie płodności, dominium Stwórcy? Powszechnie nieakceptowana jest także nauka o cierpieniu, innymi słowy — o krzyżu. Doprawdy, to nie są szczegóły, jakieś nadmierne rygory narzucane przez kler. To nie są jakieś dodatkowe praktyki religijne dla fanatyków, nie mówimy o biczowaniu, leżeniu krzyżem, codziennej mszy itp. Mowa o fundamencie.
Po prostu — większość ochrzczonych potomków ochrzczonych Europejczyków nie przyjmuje sedna nauki chrześcijańskiej. Odrzucają śmierć i zmartwychwstanie, odmawiają wyznania, że Jezus jest Panem. Wzorem antycznych Ateńczyków mówią “posłuchamy o tym innym razem”.
Stąd, jak już wspomniałem, mam pewną pokusę patrzenia na chrześcijan jak na mniejszość religijną. Bo w moim w kościele jest w niedzielę ok 16% parafian, wg statystyk ogłoszonych przez proboszcza. Sam już szacuję, że spośród tych praktykujących nie więcej jak jedna trzecia poważnie podchodzi do nauki Kościoła. To by dawało jakieś 5% populacji, przy dobrych lotach.
Jeśliby misja niesienia wiary, ewangelizacji, polegać miała na nawracaniu na dogmatyczną literę wiary zarówno niewierzących jak i tych wierzących – że tak to powiem – niedogmatycznie, to spodziewam się że raczej przeciwskutecznych efektów.
A co jest miarą skuteczności?
Popularność?
To Kościół powinien przerzucić się na dystrybucję Coca-Coli.
Nie do końca rozumiem, co proponujesz. Na czym ma polegać misja niesienia wiary, jeśli nie na nawracaniu na dogmatyczną literę wiary?
wobec opisanych w Piśmie Świętym przypadków jakie spotkały Sodomę i Gomorę, czy w całości rodzaj ludzki w czasie potopu, trudno w pełni zaufać nauczaniu Kościoła o Bogu jako samemu Dobru i Miłosierdziu, któremu można całkowicie zaufać... Przynajmniej racjonalnie… No ale nie o tym ta dyskusja.
Hmm… Nie trzeba sięgać do Starego Testamentu, znacznie bliżej w czasie i przestrzeni leży Auschwitz. W świetle samego ST — jest nie do przeskoczenia.
Ale gdy spojrzeć przez pryzmat historii Boga, który okrutną śmierć dał nie tylko niesprawiedliwym z Sodomy, ale i samemu Synowi Bożemu…
Ale masz rację, nie o tym.
Griszku
Wreszcie coś napisałeś.
Sam jestem pod wrażeniem. Jakoś niełatwo przekuć myśl w słowa, a gdy się już spędzi klka godzin na czytaniu tekstowiskowych dyskusji i sporów, czasem się odechciewa. Tak to klin klinem się wybija… ;)
...nie uważam, by komercjalizacja [Bożego Narodzenia] oznaczała powolny powrót do pogańskich korzeni, bowiet te są już skutecznie wyrugowane z kultury europejskiej
Nieraz już w radiu, w gazetach lub czasopismach znalazłem wykłady uczonych mężów, o donośnej roli świąt zimowych, jako takiego jasnego, ciepłego punktu zwrotnego, dzielącego mroki pory bezsłonecznej na dwie, łatwiejsze do strawienia części. Toż właśnie na tym polegała pradawna magia świąt przesilenia zimowego, którym w IV wieku Kościół dopisał sens teologiczny. Gdy teologia znika z powszechnej świadomości, wracają sensy przedchrześcijańskie: śródzimowe obżarstwo i lenistwo, daje zarówno wytchnienie od braku słońca, jak i pozwala pławić się w zaklinaniu rzeczywistości życzeniami, postanowieniami, świetlanymi (bo jakież mogą być w blasku choinkowych lampek) prognozami na nowy rok.
A co do Mikołaja, świętego i nieświętego, i całej tej prezentomanii — to racja. Pasuje to do Bożego Narodzenia jak pięść do nosa. Ale niektórym tryndom jest niesłychanie trudno się przeciwstawić, zwłaszcza gdy ma się małe dzieci. Dla mnie — lepiej więc Mikołaja ochrzcić niż ekskomunikować. ;)
Nie obserwuje jakiegoś szczególnego odwrotu od chrześcijaństwa w Europie. Powiedziałbym – niewatpliwie spada żarliwość i dogmatyczność Wiary, natomiast szczegolnego nasilenia konwersji na buddyzm, hinduizm, islam czy neopogaństwo z mojej perspektywy nie widać. Spośród tych 360 mln czy ilu nas tam jest w tej Europie, myślę że grubo ponad 90% jest ewidentnie chrześcijańska.
Mówiąc o pogaństwie nie mam na myśli powrotu do kultu Trygława i Swaroga. To co charakteryzuje pogaństwo, IMO, to wizja świata, w którym zjawiska nas przerastające są tłumaczone wpływem jakichś mistycznych sił. Sił, które należy okupić jakimiś hołdami, zastrzec zabobonami itd. W gruncie rzeczy współczesny świat hołduje prastarym idolom: seks, władza, pieniądze itd.
Europa od czterdziestu ponad lat odchodzi od chrześcijaństwa. Nie tylko pustoszejące kościoły, czy spadek odsetka chrzczonych dzieci we Francji do bodaj 30% o tym świadczą. I rzeczywiście, chrześcijaństwo nie jest wypierane przez inne religie (pomijam muzułmańską diasporę), ani nawet przez ateizm.
W miejsce religii włazi magma światopoglądowa kształtowana w dużej mierze przez media. Mamy już pokaźny pakiet powszechnie obowiązywanej mitologii, chronionej licznymi tabu utrwalonymi już nawet w języku. Ale to temat na osobny tekst i dyskusję.
W kwestii misji – no to tu jest problem. Zasadniczo, to właśnie brak tej dogmatyczności członków wspólnoty wobec nauk Kościoła jest podstawą budowania akceptowalnych przez wszystkich rozwiązań. Pomimo jednoznacznych nauk Kościoła, wierni (ich część oczywiście – ale moim zdaniem większa) dokonują osobistych wyborów w kwestii stosowania antykoncepcji, prawa do aborcji czy możliwości zapłodnienia in vitro.
Ciekawe jest Twoje spostrzeżenie, co do najbardziej jaskrawego odrzucenia nauki Kościoła. Fundamentem jest tutaj wspomniana już przeze mnie kwestia władzy. Jak mam powtórzyć za św. Pawłem, że JEZUS JEST PANEM, jeśli to ja chcę mieć władzę nad swoim życiem w każdej kwestii, nawet w dziedzinie płodności, dominium Stwórcy? Powszechnie nieakceptowana jest także nauka o cierpieniu, innymi słowy — o krzyżu. Doprawdy, to nie są szczegóły, jakieś nadmierne rygory narzucane przez kler. To nie są jakieś dodatkowe praktyki religijne dla fanatyków, nie mówimy o biczowaniu, leżeniu krzyżem, codziennej mszy itp. Mowa o fundamencie.
Po prostu — większość ochrzczonych potomków ochrzczonych Europejczyków nie przyjmuje sedna nauki chrześcijańskiej. Odrzucają śmierć i zmartwychwstanie, odmawiają wyznania, że Jezus jest Panem. Wzorem antycznych Ateńczyków mówią “posłuchamy o tym innym razem”.
Stąd, jak już wspomniałem, mam pewną pokusę patrzenia na chrześcijan jak na mniejszość religijną. Bo w moim w kościele jest w niedzielę ok 16% parafian, wg statystyk ogłoszonych przez proboszcza. Sam już szacuję, że spośród tych praktykujących nie więcej jak jedna trzecia poważnie podchodzi do nauki Kościoła. To by dawało jakieś 5% populacji, przy dobrych lotach.
Jeśliby misja niesienia wiary, ewangelizacji, polegać miała na nawracaniu na dogmatyczną literę wiary zarówno niewierzących jak i tych wierzących – że tak to powiem – niedogmatycznie, to spodziewam się że raczej przeciwskutecznych efektów.
A co jest miarą skuteczności?
Popularność?
To Kościół powinien przerzucić się na dystrybucję Coca-Coli.
Nie do końca rozumiem, co proponujesz. Na czym ma polegać misja niesienia wiary, jeśli nie na nawracaniu na dogmatyczną literę wiary?
wobec opisanych w Piśmie Świętym przypadków jakie spotkały Sodomę i Gomorę, czy w całości rodzaj ludzki w czasie potopu, trudno w pełni zaufać nauczaniu Kościoła o Bogu jako samemu Dobru i Miłosierdziu, któremu można całkowicie zaufać... Przynajmniej racjonalnie… No ale nie o tym ta dyskusja.
Hmm… Nie trzeba sięgać do Starego Testamentu, znacznie bliżej w czasie i przestrzeni leży Auschwitz. W świetle samego ST — jest nie do przeskoczenia.
Ale gdy spojrzeć przez pryzmat historii Boga, który okrutną śmierć dał nie tylko niesprawiedliwym z Sodomy, ale i samemu Synowi Bożemu…
Ale masz rację, nie o tym.
I ja Ciebie pozdrawiam.
odys -- 08.01.2009 - 00:39