Nie – nie wynająłem alter ego ani nie skorzystałem z usług klona. Po prostu – Odys pokazał, że jest w stanie podjąć się obrony swojej wiary używając lepszych lub gorszych argumentów, lecz nigdy nie posunął się do tego, aby użyć argumentum ad personam.
Nie nazwał mnie podłym lewakiem, nie zarzucił agenturalnej przeszłości, nie sugerował, że jestem ojcobójcą czy dzieciożercą, nie zarzucał mi prób zdeprawowania maluczkich, nic nie mówił o mojej matce, nie nazwał mnie amoralnym hipokrytą, nie obruszał się jak gąska, że nie obchodzą mnie poważane przez niego autorytety.
Ja również starałem się jak najmocniej, aby nie naruszyć tej konwencji.
To wystarczy, aby prowadzić sensowną i kulturalną rozmowę nawet na najtrudniejsze tematy – rozmowę, która – co korzystne – okazała się interesująca także dla tych, którzy nie biorąc w niej czynnego udziału, starannie ją śledzili.
Uważam, że nie posuwając się do słownej nawalanki można prowadzić naprawdę emocjonującą dyskusję, jeśli tylko oponent nie jest sztywniakiem, jeśli jest osobą, która się szanuje, lecz zarazem potrafi odróżnić stylistyczną uszczypliwość od prymitywnej obrazy, jeśli ma szerokie pole światopoglądowe, czyli tzw, “polot” i umie różnicować dystans między formą a treścią w zależności od charakteru danego fragmentu rozmowy.
Okazuje się wówczas, że taka rozmowa – chociaż niejednokrotnie nieprowadząca do jednoznaczego finału – potrafi wzbogacić uczestników, przede wszystkim na zasadzie oddziaływania osobowości drugiej strony. Dobrze prowadzona rozmowa jest budująca, ponieważ jest namacalnym dowodem na to, iż po drugiej stronie stolika nie zawsze siedzi jełop, wariat, prymityw, czy pierdoła, lecz od czasu do czasu trafia się inteligentny człowiek, którego doświadczenie, emocjonalność czy motywacje okazują się na tyle inne od naszych, że naprawdę godne uwagi i wymagające uwzględnienia, jeśli zależy nam na rozumnym ogarnięciu otaczającącej nas rzeczywistości.
@Merlot
Hehe,
Nie – nie wynająłem alter ego ani nie skorzystałem z usług klona. Po prostu – Odys pokazał, że jest w stanie podjąć się obrony swojej wiary używając lepszych lub gorszych argumentów, lecz nigdy nie posunął się do tego, aby użyć argumentum ad personam.
Nie nazwał mnie podłym lewakiem, nie zarzucił agenturalnej przeszłości, nie sugerował, że jestem ojcobójcą czy dzieciożercą, nie zarzucał mi prób zdeprawowania maluczkich, nic nie mówił o mojej matce, nie nazwał mnie amoralnym hipokrytą, nie obruszał się jak gąska, że nie obchodzą mnie poważane przez niego autorytety.
Ja również starałem się jak najmocniej, aby nie naruszyć tej konwencji.
To wystarczy, aby prowadzić sensowną i kulturalną rozmowę nawet na najtrudniejsze tematy – rozmowę, która – co korzystne – okazała się interesująca także dla tych, którzy nie biorąc w niej czynnego udziału, starannie ją śledzili.
Uważam, że nie posuwając się do słownej nawalanki można prowadzić naprawdę emocjonującą dyskusję, jeśli tylko oponent nie jest sztywniakiem, jeśli jest osobą, która się szanuje, lecz zarazem potrafi odróżnić stylistyczną uszczypliwość od prymitywnej obrazy, jeśli ma szerokie pole światopoglądowe, czyli tzw, “polot” i umie różnicować dystans między formą a treścią w zależności od charakteru danego fragmentu rozmowy.
Okazuje się wówczas, że taka rozmowa – chociaż niejednokrotnie nieprowadząca do jednoznaczego finału – potrafi wzbogacić uczestników, przede wszystkim na zasadzie oddziaływania osobowości drugiej strony. Dobrze prowadzona rozmowa jest budująca, ponieważ jest namacalnym dowodem na to, iż po drugiej stronie stolika nie zawsze siedzi jełop, wariat, prymityw, czy pierdoła, lecz od czasu do czasu trafia się inteligentny człowiek, którego doświadczenie, emocjonalność czy motywacje okazują się na tyle inne od naszych, że naprawdę godne uwagi i wymagające uwzględnienia, jeśli zależy nam na rozumnym ogarnięciu otaczającącej nas rzeczywistości.
Zbigniew P. Szczęsny -- 12.01.2009 - 10:37