Jadłem wczoraj obiad w knajpie, która spełnia warunki kultowości w ujęciu Hłaski lub Nowakowskiego. Stali bywalcy, zaprzyjaźniona bufetowa, centrum Warszawy. Wszyscy piją i palą, sporo gości również konsumuje. Po knajpie szwenda się pies marki kundel, co chwila przywoływany do porządku przez coraz mniej trzeźwego właściciela-konsumenta.
Przy stoliku obok siedzi dwóch facetów, rozmawiających półgłosem o jakichś zawiłych problemach komputerowych. Starszy, zażywny, je pierogi, młodszy, bardzo szczupły – golonkę. Obaj w okularach, obaj silni bruneci, starszy z niezbyt starannie przystrzyżoną brodą, młodszy z kilkudniowym zarostem. Wyglądają na zadomowionych.
Wchodzi nowy gość, skromny, starszy człowiek, sprawiający wrażenie steranego życiem. Kelnerka, chyba bez pytania, stawia przed nim talerz zupy. Chwilę później gość wstaje i dość głośno pyta:
– Czy ja muszę jeść obiad z żydami?
Starszy okularnik podrywa się i podchodzi do pytającego. Młodszy usiłuje go powstrzymać, mówi – tato, on chyba nie do nas, jemu chodzi o coś innego!
Starszy łapie gościa za klapy, mówi do niego kilka niemiłych słów i z rozmachem usadza na krześle. Wraca do swojego stolika i swoich pierogów.
Gość zostawia nietkniętą zupę i wychodzi.
Kundel podbiega do “żydowskiego” stolika i macha ogonem, rozlewając piwo.
Właściciel, zawstydzony tłumaczy czworonoga:
– Jak ludzie mogą robić taką rozpierduchę, to co, on ma być gorszy?
Po uiszczeniu bufetowa żegna gości słowami:
– No na mózg coś się Józefowi rzuciło. Taki spokojny człowiek…
Z tym stolikiem obok to ściema. To ja jadłem pierogi, a mój syn golonkę.
komentarze
@Merlot
A dziadzio nie powiedział czasem, że Hitler was za mało spalił? Pytam z ciekawości, czy to ten sam dziadzio:
http://www.youtube.com/watch?v=qdhuhhOHMz8
Zbigniew P. Szczęsny -- 04.07.2008 - 22:34Nie, Ziggi
z faceta emanował tylko głęboki dyskomfort, który los mu zgotował przy obiedzie. Żadnych elementów drastycznych. Tylko proste pytanie.
merlot -- 04.07.2008 - 22:37@Merlot
No tak, jeść z Zydami to dyskomfort – zwłaszcza jeśli zamówili macę. Wiadomo z czego Żydzi robią macę...
Zbigniew P. Szczęsny -- 04.07.2008 - 22:44Ziggi
Mam nadzieję że umiesz odróżnić Incydent od Problemu?
Bo ja między innymi po to ten obiadek opisałem…
Ja tam jadam co drugi dzień. I ten Józef też. Tym razem coś nie zagrało. Może upał, może kundel, może jakaś inna karma.
YouTube nie ma z tym nic wspólnego. Ani profesor Nowak.
IMHO, oczywiście.
merlot -- 04.07.2008 - 22:49Panie Merlot
Najpierw się zastanawiałam z wiadomych powodów gdzie to było, ale sobie odpuściłam.
Podziwiam Starszego z facetów. Mało już tego na świecie jest. Mało jest odwagi.
Mało niezgody.
Za mało.
Za dużo arogancji.
Jak raz jakiś mężczyzna wstanie i drugim potrząśnie… to budzi nadzieję...
Coś jest wzruszającego w tym rodzinnie biznesowym obiedzie dwóch mężczyzn, z różnych pokoleń więc odległych światów, mówiących o tym samym. Tym samym językiem.
Zazdroszczę?
Następnym razem pogłaszczcie psa.
Gretchen -- 04.07.2008 - 22:57Na Mokotowie, miss G.
na Ochocie ten numer by nie przeszedł;-)
Pies był cudzy, ale sympatula.
merlot -- 04.07.2008 - 23:02A bo ja niby
Mokotowa nie znam?
Panie Merlot, naprawdę...
Sympatula to ładne określenie.
Gretchen -- 04.07.2008 - 23:07Pogłaszcze Pan ode mnie następnym razem?
Gretchen,
Yes, yes, yes!
O ile to bydlę znów tam wpadnie…
PS. Bydlę dotyczyło wyłącznie wylanego piwa marki Żubr (tuż za rogiem).
merlot -- 04.07.2008 - 23:14Jak ich znam
to wpadnie.
Na trasie pewnie to miejsce jest.
Ta incydentalna historia wiele mi o Panu powiedziała…
Gretchen -- 04.07.2008 - 23:15Gretchen,
Akurat. Nic właśnie.
To może być wyłącznie literatura.
Klasy B.
(Tu przywołam mojego mentora. Słomianego zresztą).
merlot -- 04.07.2008 - 23:21Hmmm...
Panie Merlot,
literatura…
niech będzie i tak…
Gretchen -- 04.07.2008 - 23:25Gretchen,
właśnie odywa się intensywna wymiana zdań miedzy państwem merlotostwem na temat tego czy to co opisałem jest anegdotką czy mnie to zabolało.
merlot -- 04.07.2008 - 23:34Ja myślałem , że to jest anegdotka. Merlotowa uważa, że mnie zabolało i w związku z tym mnie chwilowo nienawidzi.
Panie Merlot
Jeśli to jest anegdotka to znaczy, że jest Pan uważnym obserwatorem.
Jeśli Pana zabolało to znaczy, że jest Pan wrażliwym człowiekiem.
Dlaczego Szanowna Pani Merlotowa Pana chwilowo nienawidzi?
Cała pociecha w tym, że chwilowo.
Pozdrowienia dla Państwa
Gretchen -- 04.07.2008 - 23:40Kiedyś,
w akademiku, dawno temu, we 20paru oglądamy mecz w tv.
Sędzia gwizdnął przeciwko naszym.
- A to żydzicho – wrzasnął jeden kolega – A co masz do żydów? – spytał inny.
Zapadła cisza.
Igła -- 05.07.2008 - 05:07Pan Józef
Kisił, kisił, kisił aż wybuchł skrywaną nienawiścią. Ciekawe ilu mokotowskich dziadków czuje podobny dyskomfort? Dizś, w knajpce w centrum Warszawy to było niegroźne. Ktotam jednak wie, czy w takim Rzeszowie czy Kielcach ktoś by nie stanął w obronie potrząśniętego dziadka? Zwłaszcza w Kielcach…
Zbigniew P. Szczęsny -- 05.07.2008 - 09:55Pani Gretchen, Panie Merlocie,
to zdanie:
“Jak raz jakiś mężczyzna wstanie i drugim potrząśnie… to budzi nadzieję...”
to jest bardzo dobre zdanie.
Ja mam nawet taki postulat, zeby nie czekac aż drugi mężczyzna potrzaśnie, tylko co jakis czas, ot, chocby raz dziennie, potrząsnąć się samodzielnie. Na wszelki wypadek i dla umysłowej higieny.
zdrowia, szczęścia i pieniędzy życzę...
Anna Mieszczanek -- 05.07.2008 - 10:27Zbyszku,
z takim samym prawdopodobieństwem, jak ktoś by wystąpił w Nicei, Dortmundzie, czy Bristolu w obronie potrząśniętego Francuza, Niemca czy Anglika nie przepadającego za towarzystwem Marokańczyka, Turka czy Pakistańczyka.
Lub też gdziekolwiek w Europie, w obronie kogoś, komu nie dopowiada głośne towarzystwo “szkopów” , żeby nie ograniczać dyskusji do samych brunetów.
merlot -- 05.07.2008 - 10:40OK
Rozumiem Merlocie i uznaję, że masz lepszy ogląd całej sytuacji, bo to Ty ją przed chwilą przeżyłeś. Niemniej jednak – w nawiązaniu do Twoich argumentów – problem jest taki, że W Nicei, Dormundzie czy Bristolu obywateli o śniadej cerze jest jak przysłowiowych psów, podczas gdy w Polsce prawdziwego Żyda spotkać, to jest dziś rzadkość. Więc głębokie uprzedzenia wobec Żydów są dla mnie formą zapiekłego antysemityzmu raczej niż chwilowego odruchu niechęci spowodowanym nadmiarem przedstawicieli danej rasy/narodowości w najbliższej okolicy.
Zbigniew P. Szczęsny -- 05.07.2008 - 10:49Pani Anno
Jak najbardziej, jak najbardziej.
:)
Gretchen -- 05.07.2008 - 12:09Panie Tomku!
Czemu Pan nim potrząsnął. Może wystarczyło go zapytać, czy Pan musi jeść w towarzystwie idioty?
Pozdrawiam
Jerzy Maciejowski -- 06.07.2008 - 20:27Potrząsnąłem niezbyt mocno,
żeby to pytanie do niego dotarło. Wolałem postrząsnąć niż go zmieszać. Przy ludziach.
merlot -- 06.07.2008 - 20:47Muszę przyznać,
że mam wątpliwości.
Idiota coś powiedział, a Pan użył siły fizycznej.
To się nazywa przekroczenie granic obrony koniecznej.
Strach pomyśleć, co by Pan Szanowny zrobił, gdyby ów starszy człowiek ośmielił się uderzyć pięścią w Pański stół.
Mam pewien dystans wobec osób, które silą fizyczną walczą o tolerancję i inne takie imponderabilia.
Tolerancja siła wymuszona? To zabawne.
Męskość manifestowana przez potrząsanie zidiociałym starowiną? No cóż, niektórym paniom, jak widać, to imponuje. Uroczy atawizm.
Pozdrawiam, dziwiąc się Panu i paniom
yayco -- 06.07.2008 - 20:57Panie Yayco
Na początek:
Zidiociały Starowina był na oko kilka lat młodszy ode mnie, oraz nieco wyższy. Jego skromność oznaczała w moim opisie niezbyt luksusowe ubranie, a steranie życiem dotyczyło sterania bieżącego, a nie wieloletniego.
Rzecz się działa w knajpie, w której granice obrony koniecznej wyznaczają lokalne standardy.
Gdyby walnął pięścią w stół, to sądzę. że skończyłoby się tak samo.
Pozdrawiam, dziwiąc się, że jest się o co dziwić Paniom…
merlot -- 06.07.2008 - 21:36Panie Merlocie,
po pierwsze: to Pan użył określenia starszy człowiek, nie ja. Skoro był jednak młodszy, to przepraszam, ale co to zmienia? Gdzie jest napisane, że można się rzucać na młodszych, aby udowodnić swoją lepszość?
Po drugie, standardy granic obrony koniecznej wyznacza prawo. Przykro mi, że dotknęła Pana choroba, którą jeden mój mądrzejszy kolega nazwał destrukcją normatywności.
Po trzecie, pozwoli Pan, że dziwić się będę wedle swoich standardów, a nie Pańskich, ani też lokalnych.
Tak czy inaczej, uważam, że atak fizyczny, w odpowiedzi na słowa jest tak samo adekwatny, jak pokrojenie nożem od golonki, w odpowiedzi na uderzenie pięścią w stół. Ale oczywiście nie narzucam Panu takiego stanowiska. Szczęśliwie rzadko bywam na Mokotowie.
Pozostaję tam gdzie bylem i załączam rozliczne słowa
yayco -- 06.07.2008 - 21:56Panie Yayco
Jeżeli destrukcja normatywności nigdy nie dotknęła Pana osobiście, to znaczy tylko, że jest Pan bardzo wyjątkowym człowiekiem. Zarówno po sobie, jak i z obserwacji świata otaczającego mam wrażenie, że jest to choroba powszechna, przewlekła i nieuleczalna, mająca różne objawy, o różnym nasileniu, u różnych osobników.
Wczoraj u mnie znów wystąpiła – skręciłem w lewo wbrew zakazowi. I nie zostałem ukarany, choć funkcjonariusz zjawił się natychmiast. Ponieważ powiedziałem mu, że ma rację. I uśmiechnąłem się do niego. Zamiast mandatu, dostałem pouczenie.
No więc, uśmiecham się do Pana, i mówię że ma Pan rację.
merlot -- 06.07.2008 - 22:25Panie Merlocie,
mam nieco niegrzeczną prośbę: niech Pan nie opisuje mi pojęć, który mają przyjęty sens naukowy, tak jakby Pan wiedział jaki on jest. Stawia mnie Pan w niezręcznej sytuacji, bo mam ochotę zacząć Pana pouczać na temat składu komputerowego, systemów operacyjnych, zapiekanych pomidorów albo potrząsania bezczelnymi antysemitami. A nie powinienem, bo się na tym za słabo znam, prawda?
Więc poprzestańmy na tym, że to co Pan napisał o destrukcji normatywności to tylko takie Pana luźne domysły, niewiele mające wspólnego tym, co to pojęcie w rzeczywistości oznacza.
W szczegolności, to że Pan złamał przepisy, to (z całym należnym Panu szacunkiem) nie jest żadna destrukcja normatywności, tylko zwykła dewiacja (słowo to nie ma dla mnie sensu ocennego, zaręczam Panu i mogę przywołać świadków).
Ta dewiacja może być oczywiście przejawem destrukcji normatywności, ale wcale nie musi, bo mogła się wziąść z lenistwa, albo z nieuwagi. Już łatwiej ją odnaleźć w tym policjancie. Niestety.
Ja ze swej strony przepraszam, że użyłem tego pojęcia, którym kolega mój celnie zastąpił nadużywaną i zwykle źle interpretowaną konstrukcję Mertona. Zmęczony jestem, ale to mnie nie usprawiedliwia, bo wprowadza niepotrzebny dysonans i pozwala na zupełnie niepotrzebne dygresje.
Przepraszam zatem starannie, aby uniknąć niepotrzebnego wstrząśnienia.
Dobranoc Panu
yayco -- 06.07.2008 - 22:48Szanowny Panie Merlocie
Z powodu ostatniego zdania Pana notka staje się na tyle osobista i intymna, że Maszyna ma poważne wątpliwości, czy powinna się w ogóle wypowiadać.
Podzielam jednak wątpliwości Pana Yayco, a odpowiedź udzielona Panu Jerzemu jakoś Maszyny nie satysfakcjonuje.
Dlaczego wolał Pan potrząsnąć niż zmieszać? Czy ma to coś wspólnego z obyczajami niejakiego Jamesa Bonda? ;)
Czy z kolei właśnie takie skojarzenie może być jakimś wytłumaczeniem “oczarowania” Pań, któremu Pan Yayco tak się dziwi?
( Z odrobinką źle ukrywanej zazdrości – wszak o “uroczym atawizmie” wspomina :))
O ile mogę zrozumieć, że w odniesieniu do Martini wstrząśnięcie a zmieszanie czyni zasadniczą różnicę, o tyle w tym przypadku (przy odrobinie fartu) zmieszanie mogło doprowadzić do wstrząśnienia.
Co spowodowało zatem, że zdecydował się Pan od razu na metodę “bezpośrednią”?
Maszyna Cyfrowa ma za mało danych – bardzo prawdopodobne, że wiele okoliczności wskazywało na to, że jedynie taka metoda odniesie właściwy skutek. Stąd reakcję “wielbiciela pierogów” doskonale rozumiem i popieram, lecz nie ukrywam, że właśnie postawa “smakosza golonki” wydaje mi się najrozsądniejszą.
PS. A propos anegdot. Czy zna Pan anegdotę o “wyskoku” Himilsbacha i reakcji Holoubka? Tak mi się jakoś skojarzyło…
Pozdrawiam
Pecet -- 06.07.2008 - 23:49Pecet
Pececie
Odpowiem dość bezbarwnie i językiem TU (Twojego Użytkownika), chociaż doceniam, że zwróciłeś się do mnie maszynowo, czyli osobiście.
Incydent odbył się w określonym czasie i miejscu. Moja reakcja nie była wynikiem kalkulacji, nawet błyskawicznej. Prawdopodobnie, gdyby gość był bardziej w sobie zareagowałbym gwałtowniej. A tak, niezbyt podnosząc głos powiedziałem co o nim myślę i posadziłem go na jego własnym krześle. Wydaje mi się, że nie warto tego wałkować.
Wstrząśnięcie versus zmieszanie potraktuj jako mój wkład w charakterystyczną stylistykę blogów tekstowiskowych, jak teraz patrzę – zupełnie nietrafiony.
Postawa smakosza golonki nie wynikała z rozsądku. Wziął właśnie w takim incydencie udział po raz pierwszy w swoim dwudziestosiedmioletnim życiu.
Co do Panów H & H – pewnie znam, ale nie pamiętam…
merlot -- 07.07.2008 - 00:18Drogi panie Merlocie
Proszę zastrzeżeń Maszyny nie odbierać jako ‘wrogich knowań”, lecz potraktować je jako zwykłą “prywatną” opinię.
Z jednej strony opowiedzenie tej historii miało na celu wywołanie u PT Czytelników pewnej refleksji, z drugiej – z jakąś oceną tego wydarzenia i zachowania postaci biorących w nim udział zapewne się Pan liczył.
Tu Komputer ma co prawda drobną wątpliwość – czy dopowiedzeniem, które opowiedzianą “anegdotę” czyni tak bardzo osobistą, nie próbuje Pan aby ewentualnym polemistom wytrącić z ręki oręża bezstronności?
Jeśli nawet – Maszyna Cyfrowa ma jednak ten komfort, że zarzuty o brak delikatności i dobrych manier urządzenia obitego blachą dotyczyć nie mogą. Bo tak po prawdzie – wszystko i tak pójdzie na konto nieokrzesanego MU.:)
Przeciwko uznaniu alternatywy “wstrząśnięcie vs zmieszanie” jako nietrafionej gorąco protestuję. Oczywiście czynię to powodowany jedynie osobistym interesem – toż moje “bondowskie” skojarzenie (które miało przede wszystkim rozpogodzić Pańskie oblicze – tu zdaje się pełna porażka) w takim razie również nic nie warte. Zaznaczę tylko, że bagatelizowanie sprawy nie było moim zamiarem – to nie ja użyłem pierwszy pojęcia “anegdota”. Stąd jeśli do wewnętrznej polemiki “państwa merlotostwa” mam bezczelność się wtrącić – podzielam pogląd, że jednak “zabolało”.
Druga i ważniejsza rzecz – Maszyna wcale nie przesądza z czego wynikała reakcja syna. Pan sugeruje, że z zaskoczenia całą sytuacją i zapewne Pan wie to najlepiej.
A jednak w niczym to nie zmienia faktu, że według Mózgu Elektronowego była reakcją rozsądną.
Pozdrawiam pełen życzliwości
Pecet -- 07.07.2008 - 01:29Pecet
Pomimo wszystko!
Komputer uczyni teraz rzecz pozbawioną wszelkiej logiki. Sam wszak wyraził przed chwilą zdanie, że wpis Szanownego Autora bardziej wynika z oburzenia (słusznego!) incydentem, niźli z chęci opowiedzenia anegdoty. A jednak anegdotę – która do opisanej sytuacji pasuje jedynie (czy aby na pewno?) dlatego, że również “wydarzenia w knajpie” dotyczy – Autorowi mimo wszystko przypomni. Uczyni to w nadziei, że ten “drobiazg” zły nastrój Pana Merlota może choć na chwilę poprawi?
Ponieważ rzecz Jana Himilsbacha dotyczy, bez wulgaryzmów się oczywiście nie obędzie. By “z punktu” bana nie zaliczyć, Komputer jedynie dosłownie przytacza i cudzysłowem opatruje:
“Najsłynniejsza anegdota o Holoubku związana jest z legendarnym warszawskim lokalem SPATiF, gdzie w latach 60. koncentrowało się elitarne życie stolicy. Pewnego wieczoru wtoczył się tam Jan Himilsbach w stanie wskazującym na spożycie, spojrzał na towarzystwo i krzyknął: “Inteligencja – wypierdalać!”.
Holoubek, który nader elegancko ubrany siedział akurat przy jednym ze stolików, rozejrzał się wolno po sali, równie wolno wstał i spokojnie acz głośno i dobitnie ogłosił: “Nie wiem jak Panowie, ale ja wypierdalam”.
Pecet
Pecet -- 07.07.2008 - 02:05No dobra, Maszyno,
udało Ci się. Nie znałem i poprawiłaś...
Ale na taki incydent trzeba było być Himilsbachem i Holoubkiem…
merlot -- 07.07.2008 - 07:52I to w starym Spatifie. W dzisiejszym by nie zabrzmiało.
Podziwiam Pana Yayco...
...za wrażliwość i delikatnie podpytuję o możliwą jego zdaniem reakcję na antysemicki bełkot idioty. Chętnie poznam inną okoliczność, bo sam pewnie nie potrząsnąlbym idiotą a wdawanie się w wymianę słowną z półmózgowcem też by mi nie pasowało. Co zrobiłby Szanowny Pan Yayco???
jotesz -- 07.07.2008 - 08:55Panie Joteszu,
prawdopodobnie bym go zwymyślał ( słowa, za słowa ), a następnie wyszedł z lokalu, mówiąc głośno, dlaczego to robię. Zdarzało mi się to z bardziej błahych powodów (choćby takich, jak używanie wulgaryzmów w obecności kobiet i dzieci).
To pierwsze, ma charakter jednostronny, bo ma Pan rację, że wdawanie się w dyskurs jest czasami nonsensem.
To drugie dlatego, że byłaby to jedyna dostępna mi forma zwrócenia uwagi obsłudze, że powinna dbać o zachowanie się gości.
Zapewne zauważy Pan, że obie te formy są mało skuteczne. Zapewne tak. Ale z jednej strony trzeba reagować na zło. Z drugiej zaś, trzeba reagować tak, aby nasz postępek nie był gorszy (choćby w cudzych oczach) od tego, który nas sprowokował. Mam nadzieję, że nie chciałby Pan, żeby, przy następnej wizycie starszego Pana, postawiono mu piwo, jako ofierze przemocy ( Bo go te Żydy pobiły ).
Czy zauważył Pan, jak często argumentem antysemitów jest wskazywanie na prawdziwe i zmyślone przewiny Żydów?
Pozdrawiam
yayco -- 07.07.2008 - 10:22Drodzy Państwo,
incydent, z racji samej nazwy ma charakter incydentalny.
Opisałem go nie dlatego, żeby (jako nieustraszony pogromca antysemitów) lansować tezę o powszechności tego zjawiska.
Wręcz przeciwnie.
Ale też nie bardzo mi odpowiada rozwodzenie się nad nagannością złapania kogoś w knajpie za klapy i posadzenie na jego własnym krześle, bez rozlewania stojącej przed nim zupy (rosół z kołdunami to był).
Couleur locale tej restauracji jest taki, że na pewno ktoś mojemu interlokutorowi postawi piwo, dla omówienia incydentu. Ktoś inny być może postawi je mnie.
Niewykluczone nawet, że przy sprzyjającej pogodzie i przy pomocy knajpianego genius loci wypijemy piwko we dwóch – wstrząsający z niezmieszanym. I może wtedy użyjemy słów z pożytkiem dla sprawy. Niezmieszany się się trochę zmiesza, a ja się otrząsnę...
merlot -- 07.07.2008 - 10:42Poza Żydami...
...to jest tu inny problem – jak zachować się, gdy się doświadcza agresji. Przyznam, że Merlot bardziej mi zaimponował niż zgorszył swym emocjonalnym odruchem, bo ja bym się na to nie zdobył z racji nieobycia w sytuacjach wstrząsających czy mordobijnych, czego w duchu żałuję.
A przecież należy być przygotowanym na sytuację, że w naszej obecności ktoś atakuje słownie, fizycznie czy psychicznie kogoś słabszego i co wtedy? Czy wystarczy słowna obrona? Czy agresor reaguje na werbalnych obrońców? Dobrze, że komórki są powszechne, ale niestety policja czy straż jest raczej nieruchawa w sytuacji nagłego wezwania. Zresztą – do zdegustowanego światowym wszechżydostwem wzywać siły porządkowe? Może już raczej nagłą pomoc psychiatryczną?
Z pacyfistycznym pozdrowieniem
jotesz -- 07.07.2008 - 11:36silny w gębie (?)
jotesz
Panie Merlocie
Cieszę się, że Maszyna się wreszcie na coś przydała :)
I jeszcze o anegdocie jako takiej.
Jest to niewątpliwie “rzecz fabularna” i tylko podobno autentyczna. Komputer jest w stanie sobie wyobrazić, że Holoubek wcale tak nie postąpił (bo na przykład żal mu było dopiero co napoczętego schabowego) a jedynie podzielił się z kimś “pomysłem reakcji”.
Jeżeli miałbym pomysł by anegdotę Panu “podebrać’ i incydent “zawłaszczyć” mój dalszy ciąg (po słowach pana Józka) brzmiałby tak:
Na to okularnik odrywa się od pierogów i stwierdza – Wcale pan nie musi. “Żydy”, wychodzimy!
“Kraina latających kufli” błyskawicznie pustoszeje a bufetowa dzwoniąc kluczami odzywa się w te słowa: – Panie Józku, pan już zostawi tę zupę, bo zamykamy.
Wiem, że brzmi zbyt pięknie, aby było prawdziwe – ale proszę zauważyć jacy w “mojej wersji” ludzie wspaniali ;)
PS. MU stwierdził, że Maszyna wbrew regułom którym zazwyczaj jest wierna, w idealizowaniu ludzi tym razem mocno przegięła.
Odpowiadam MU, że nic podobnego. Jacy naprawdę są ludzie – Maszyna aż nazbyt dobrze wie. Maszyna jedynie obliczyła ich potencjalne i całkowicie niewykorzystane możliwości.
PECET
Pecet -- 07.07.2008 - 12:36Panie Joteszu,
to złożone jest, bo są rożne rodzaje agresji.
Muszę przyznać, że ja się czuję kompletnie bezradny, jeśli nie wiem z czego agresja się bierze.
Jeśli wiem, to jakoś daję sobie radę. Zazwyczaj werbalnie.
I żeby była jasność: nie odrzucam fizycznego przeciwstawiania się złu. Nie jestem pacyfistą.
W tym przypadku chodziło mi jedynie o nieproporcjonalność przyczyny i skutku.
Ale to nie znaczy, że nigdy nie można bić w mordę. Wprost przeciwnie.
Pozdrawiam
yayco -- 07.07.2008 - 12:32ale się gadtka zrobiła...
a mię się zdarzyło sponiewierać nieco kieszonkowca rok temu w Dublinie, który wyciągnął niepostrzeżenie z torebki mojej koleżanki portfel. Więc:
po 1 primo: nie pobił mojej kopleżanki ino okradł a jam go szrpnął nieco (czy powinienem był, a może powinienem go okraść również adekwatnie?)
po 2 primo: czy warto tracić czas na policję bo gościa i tak by wypuścili za znikomą szkodliwość społeczną czynu?
po 3 primo: się w takich sytuacjach nie myśli, tzw. adrenalina “zasnuła” mię oczy i się nawet nie zastanawiałem. Dziś wiem że dziś bym, tego nie zrobił, bo było ich trzech (jak się chwilę później okazało) więc łatwo mogli mię potraktować śrubokrętem albo innym narzędziem-owocem bumu budowlanego w Irlandii. No ale się udało i se poszli.
Pan Merlot (przepraszam za stwierdzenie obraźliwe) nie myślał ino działał.
Pozdrawiam
kułak i spekulant
Bloxer -- 07.07.2008 - 14:19Panie Blokserze!
Popieram Pańską postawę. Czasem trzeba kimś wstrząsnąć (jak to zrobił autor) aby zaczął myśleć. Ja po stronie tego „ZOMO” jestem i bardzo się cieszę, że są jeszcze ludzie gotowi w mordę dać gdy trzeba. (Nawet gdy czepiają się za lekkie wstrząśnięcie niezmieszanego.)
Pozdrawiam
Jerzy Maciejowski -- 07.07.2008 - 20:15