Tak, każdy ma coś tam za uszami, jak to mówią. I oczywiście nic się na to poradzić nie da, bo i po co. Jak Pan słusznie zauważył można się przecież omijać.
A ja Pana nie chcę omijać ;)
Więc w kwestii zdolności naszych rodaków do świadczenia na rzecz innych to jestem jednak pesymistą. Ale nie chodzi o to, że my, Polacy nie dajemy. Dajemy, jak widać, i to sporo.
Problem tkwi w logistyce, organizacji, zapleczu. My, proszę Pana, nie chcemy pracować przy świadczeniu na rzecz innych. Jak do nas dziecko podchodzi z puszką i z rozbrajającym uśmiechem, to my, proszę Pana, odczuwamy ulgę. Bo ktoś już wykonał masę roboty, ciężkiej, nieefektownej, po nocy czasem. A od nas chcą, żebyśmy tylko dali. Uff, co za ulga! Więc dajemy i już nam lepiej na duszy i, szczerze, żeby nie było, że oskarżam o dwulicowość, czujemy, żeśmy pomogli. I cieszy nas to. I wzrusza. I serce nam rośnie, bo czujemy się w grupie. Bo czujemy, dawno już zapomniany w narodzie duch jakiejkolwiek wspólnoty…
Panu Igle niedawno napisałem, że my nie lubimy liderów. Taki paradoks: nie chce nam się organizować a z drugiej strony nie lubimy tych, co organizują i im się udaje. Do ładu dojść z tym nie można…
A na koniec powiem, że nie jesteśmy społeczeństwem wolontariuszy. Jesteśmy wolnymi elektronami, nie czujemy siebie nawzajem. Jesteśmy zajęci swoimi sprawami i już.
Gdzieś słyszałem, że w Stanach, którego poziom wykształcenia społeczeństwa jest częstym u nas obiektem żartów (“ale debile, nie wiedzą gdzie leży Reykjavik” – autentyczne, zasłyszane), 70% tego społeczeństwa jest wolontariuszami. Nie robią żadnych wodotrysków. Ot, czytają dzieciom bajki, robią zakupy, pomagają sprzątać, ratują ludzkie życie, organizują olimpiady, mecze i inne zawody, pomagają przy koncertach…
To nie my. My odczuwamy ulgę, że ktoś coś zrobił za nas a my mamy się tylko dołożyć.
Pozdrawiam nie zajmując się wcale Pana charakterem już ;););)
Panie Yayco
Tak, każdy ma coś tam za uszami, jak to mówią. I oczywiście nic się na to poradzić nie da, bo i po co. Jak Pan słusznie zauważył można się przecież omijać.
A ja Pana nie chcę omijać ;)
Więc w kwestii zdolności naszych rodaków do świadczenia na rzecz innych to jestem jednak pesymistą. Ale nie chodzi o to, że my, Polacy nie dajemy. Dajemy, jak widać, i to sporo.
Problem tkwi w logistyce, organizacji, zapleczu. My, proszę Pana, nie chcemy pracować przy świadczeniu na rzecz innych. Jak do nas dziecko podchodzi z puszką i z rozbrajającym uśmiechem, to my, proszę Pana, odczuwamy ulgę. Bo ktoś już wykonał masę roboty, ciężkiej, nieefektownej, po nocy czasem. A od nas chcą, żebyśmy tylko dali. Uff, co za ulga! Więc dajemy i już nam lepiej na duszy i, szczerze, żeby nie było, że oskarżam o dwulicowość, czujemy, żeśmy pomogli. I cieszy nas to. I wzrusza. I serce nam rośnie, bo czujemy się w grupie. Bo czujemy, dawno już zapomniany w narodzie duch jakiejkolwiek wspólnoty…
Panu Igle niedawno napisałem, że my nie lubimy liderów. Taki paradoks: nie chce nam się organizować a z drugiej strony nie lubimy tych, co organizują i im się udaje. Do ładu dojść z tym nie można…
A na koniec powiem, że nie jesteśmy społeczeństwem wolontariuszy. Jesteśmy wolnymi elektronami, nie czujemy siebie nawzajem. Jesteśmy zajęci swoimi sprawami i już.
Gdzieś słyszałem, że w Stanach, którego poziom wykształcenia społeczeństwa jest częstym u nas obiektem żartów (“ale debile, nie wiedzą gdzie leży Reykjavik” – autentyczne, zasłyszane), 70% tego społeczeństwa jest wolontariuszami. Nie robią żadnych wodotrysków. Ot, czytają dzieciom bajki, robią zakupy, pomagają sprzątać, ratują ludzkie życie, organizują olimpiady, mecze i inne zawody, pomagają przy koncertach…
To nie my. My odczuwamy ulgę, że ktoś coś zrobił za nas a my mamy się tylko dołożyć.
Pozdrawiam nie zajmując się wcale Pana charakterem już ;););)
RafalB -- 08.01.2009 - 11:00