Nie ma w Polszcze tradycji samoorganizacji. A ściślej została ona przez komunistów zatłuczona i teraz, powolutku odżywa.
Ale to idzie zmieniać.
Po pierwsze, można wskazywać różne formy, które nie wymagają żadnego, albo znikomego wysiłku. Orkiestra, świeczka Caritas, 1% podatku.
Po drugie, oczywiście, że łatwiej jest zapłacić, niż samemu robić. Sam tak mam, jako zasadniczo aspołeczny. Ale wolontariat będzie się odradzał najwolniej. Wymaga on edukacji. Szkolnej, pozaszkolnej. Osiedlowej. Rozmaicie.
O ile uczestnictwo, co celnie pan zauważył – buduje więź, o tyle wolontariat, moim zdaniem jest konsekwencją jej istnienia. Nie da się tego zrobić w drugą stronę.
Ja bardzo szanuję wolontariuszy, choć sam się nie piszę, bo kark mam twardy i lubię mędrkować.
Ale to chyba jest tak, że różne rzeczy ludzie robią. W zależności od potrzeb i upodobań.
Jak ktoś ma dziecko małe, to łatwiej mu Orkiestrę zrozumieć. Jak ktoś ma dziecko w szkole (jak ja) to mu łatwiej się stowarzyszyć w stowarzyszeniu, dzięki któremu dzieci mają bardziej rozbudowany program nauczania.
Wydaje mi się, że pośród rozmaitych mitów i stereotypów (choćby takimi, na które Pan wskazał) jest i taki, który nie pozwala ludziom łączyć interesu własnego ze zbiorowym.
A ja przyznam szczerze równie wysoko cenię stowarzyszenia parkingowe (moja żona, jako niezgarażowana przynależy) jak i inicjatywy do tego stopnia charytatywne, że nawet surowe wymogi Pana Odysa są przez nie spełniane.
Moim zdaniem, ważne jest zrozumienie, że wiele rzeczy można samemu zrobić. Dla siebie, dla siebie i dla innych. Może nawet czasem dla innych, a nie dla siebie. I że lepiej je zrobić samemu, zamiast czekać na to, aż rząd przyjdzie i nam da.
I nic nie stoi na przeszkodzie, jeśli angażujemy się w rzeczy, które nam samym są na rękę.
Bo uważam, że samoorganizacja jest ważniejsza niż dyskusja nad jej celami.
I raz jeszcze podkreślam – mówię to jako uporczywy i aspołeczny outsider.
No widzi Pan, Panie Rafale,
teraz możemy sobie porozmawiać.
Z jednej strony to ja się z Panem zgadzam.
Nie ma w Polszcze tradycji samoorganizacji. A ściślej została ona przez komunistów zatłuczona i teraz, powolutku odżywa.
Ale to idzie zmieniać.
Po pierwsze, można wskazywać różne formy, które nie wymagają żadnego, albo znikomego wysiłku. Orkiestra, świeczka Caritas, 1% podatku.
Po drugie, oczywiście, że łatwiej jest zapłacić, niż samemu robić. Sam tak mam, jako zasadniczo aspołeczny. Ale wolontariat będzie się odradzał najwolniej. Wymaga on edukacji. Szkolnej, pozaszkolnej. Osiedlowej. Rozmaicie.
O ile uczestnictwo, co celnie pan zauważył – buduje więź, o tyle wolontariat, moim zdaniem jest konsekwencją jej istnienia. Nie da się tego zrobić w drugą stronę.
Ja bardzo szanuję wolontariuszy, choć sam się nie piszę, bo kark mam twardy i lubię mędrkować.
Ale to chyba jest tak, że różne rzeczy ludzie robią. W zależności od potrzeb i upodobań.
Jak ktoś ma dziecko małe, to łatwiej mu Orkiestrę zrozumieć. Jak ktoś ma dziecko w szkole (jak ja) to mu łatwiej się stowarzyszyć w stowarzyszeniu, dzięki któremu dzieci mają bardziej rozbudowany program nauczania.
Wydaje mi się, że pośród rozmaitych mitów i stereotypów (choćby takimi, na które Pan wskazał) jest i taki, który nie pozwala ludziom łączyć interesu własnego ze zbiorowym.
A ja przyznam szczerze równie wysoko cenię stowarzyszenia parkingowe (moja żona, jako niezgarażowana przynależy) jak i inicjatywy do tego stopnia charytatywne, że nawet surowe wymogi Pana Odysa są przez nie spełniane.
Moim zdaniem, ważne jest zrozumienie, że wiele rzeczy można samemu zrobić. Dla siebie, dla siebie i dla innych. Może nawet czasem dla innych, a nie dla siebie. I że lepiej je zrobić samemu, zamiast czekać na to, aż rząd przyjdzie i nam da.
I nic nie stoi na przeszkodzie, jeśli angażujemy się w rzeczy, które nam samym są na rękę.
Bo uważam, że samoorganizacja jest ważniejsza niż dyskusja nad jej celami.
I raz jeszcze podkreślam – mówię to jako uporczywy i aspołeczny outsider.
Pozdrawiam istotnie
yayco -- 08.01.2009 - 14:23