Dzisiaj zaprezentowane zostanie danie kuchni regionalnej, a w zasadzie nawet lokalnej. Będą to mianowicie pyry z gzikiem i z olejem. W zasadzie dokonuję tu fuzji dwóch osobnych dań w jedno. Ortodoksyjni Wolsztyniacy jadają albo pyry z gzikiem, albo pyry z olejem, ale moim zdaniem najlepiej smakuje danie połączone.
Pyry z gzikiem i najlepiej wychodzą porą późnowiosenną, albo wczesnoletnią, kiedy dysponujemy młodymi pyrami i młodą cebulką. Do przygotowania potrawy potrzebujemy zatem:
pyry (najlepiej młode)
twaróg
kwaśną śmietanę
cebulę
pieprz i sól
olej lniany.
Ten ostatni składnik można w naszej okolicy dostać w każdym sklepie spożywczym, który nie jest samoobsługowy, albo w każdy czwartek na wolsztyńskim targu. Do Marketów jakoś olej lniany nie trafia. Najlepiej jednak kupić go w sklepie p. Alojzego Weissa, najstarszego w Polsce kupca, który właśnie ukończył 100 lat, a mimo to sam obsługuje klientów w swoim sklepie. Sklep ten, razem z p. Weissem, przetrwał okupację, komunę i Balcerowicza. Kto chce zostać obsłużony, jak przedwojenny klient, koniecznie musi zrobić tam zakupy.
Wróćmy do naszych pyrów, które po wyszorowaniu gotujemy w mundurkach, oczywiście w osolonej wodzie. W czasie kiedy pyry się gotują przygotowujemy gzik. W misce rozdrabniamy twaróg, rozbełtujemy go ze śmietaną, aż osiągnie jednolitą, puszystą, ale nie płynną konsystencję, dodajemy cebulę (młodą), posiekaną na drobno, dosmaczamy solą i pieprzem, odstawiamy w celu przegryzienia się . Im większe pyry, tym gzik lepiej smakuje. Kiedy pyry będą dobre, nakaładamy sobie na talerz słuszną porcję gzika, obok układamy tyle pyrów ile zdołamy zjeść, polewamy wszystko niezbyt obficie olejem i pałaszujemy. Smacznego. :)))
Pozdrowienia z niebytu, czyli południowozachodniej rubieży Wielkopolski.
Pyry z gzikiem i najlepiej wychodzą porą późnowiosenną, albo wczesnoletnią, kiedy dysponujemy młodymi pyrami i młodą cebulką. Do przygotowania potrawy potrzebujemy zatem:
pyry (najlepiej młode)
twaróg
kwaśną śmietanę
cebulę
pieprz i sól
olej lniany.
Ten ostatni składnik można w naszej okolicy dostać w każdym sklepie spożywczym, który nie jest samoobsługowy, albo w każdy czwartek na wolsztyńskim targu. Do Marketów jakoś olej lniany nie trafia. Najlepiej jednak kupić go w sklepie p. Alojzego Weissa, najstarszego w Polsce kupca, który właśnie ukończył 100 lat, a mimo to sam obsługuje klientów w swoim sklepie. Sklep ten, razem z p. Weissem, przetrwał okupację, komunę i Balcerowicza. Kto chce zostać obsłużony, jak przedwojenny klient, koniecznie musi zrobić tam zakupy.
Wróćmy do naszych pyrów, które po wyszorowaniu gotujemy w mundurkach, oczywiście w osolonej wodzie. W czasie kiedy pyry się gotują przygotowujemy gzik. W misce rozdrabniamy twaróg, rozbełtujemy go ze śmietaną, aż osiągnie jednolitą, puszystą, ale nie płynną konsystencję, dodajemy cebulę (młodą), posiekaną na drobno, dosmaczamy solą i pieprzem, odstawiamy w celu przegryzienia się . Im większe pyry, tym gzik lepiej smakuje. Kiedy pyry będą dobre, nakaładamy sobie na talerz słuszną porcję gzika, obok układamy tyle pyrów ile zdołamy zjeść, polewamy wszystko niezbyt obficie olejem i pałaszujemy. Smacznego. :)))
Pozdrowienia z niebytu, czyli południowozachodniej rubieży Wielkopolski.
A ja miałam ten sam pomysł, ale u nas "Pyry z Gzikiem", podajemy z rzodkiewką, zwaną u nas "redyską", a oleju lnianego we wschodniej Wielkopolsce nie ma. Pozdrawiam.:D
Ten blog nieustannie poprawia mi humor. :) Wręcz się czuję, jakbym rzeczywiście te wszystkie pyszności zjadła... A tylko o tym marzę. ;)
to u mnie nazywa się twaróg, może być tak jak u Algi z rzodkiewką, albo cebulą, albo szczypiorem albo wszystkim razem. Najlepszy był ser własnej roboty ze zsiadłego mleka wiejskiego i śmietany zbieranej z wierzchu.
No i jedzone to jest z plackami ziemniaczanymi.
Ale ja mam prośbę, jadłem u kumpla we Wrocławiu, który ma żonę z okolic Rawicza, taki zglejowany biały ser, smażony potem z jajkiem na taką lekko śmierdzącą masę o fajnym smaku. Nie pamiętam jak to sie nazywa, może ktoś wie jak to sie nazywa i robi.
Ja wiem, to jest tak zwany ser smażony.
Bierze się biały ser, rozkrusza, by szybciej się rozłożył posypać trochę sodą i solą, przykryć naczyniem i trzymać w cieple i nie na świetle, po tyrzech dniach powinien się rozłożyć, potem tylko na patelkę z odrobiną masła posypać solą do smaku, dodać żółtko jajka i na średnim ogniu podgrzewać aż stanie się jednolitą masą, można dodać ziół, jak ktoś lubi, albo innych przypraw, ale ja wolę tą najprostrzą wersję. Pozdrawiam.:D
Waćpani, wschodnioregionalne określenie rzodkiewki to prosta kalka z rosyjskiego, w którym to języku nazywa się ona "редиска".
Pozdrawiam
Może dla tego, że nasza część Wielkopolski pod zaborem Rosyjskim była. Z eleganckim dygnieńciem.:D
Musi być pyszne!
Ja słyszałam o serowych dodatkach do ziemniaków, ale dotąd na zDolnym Śląsku ludzie mówili, że Niemcy je zamawiają w sudeckich pensjonatach. Widać, to jest i polskie, i regionalne.
Świetny tekst.
...powstaje bez użycia rąk. Po dziesięciu dniach rejsu morskiego na dowolnie wybranym akwenie. W tropikalnych szerokościach - dość i trzech dni. Wystarczy umieścić go w szafce kambuza i zapomnieć.
Smakoszku z Wolsztyna? Właśnie wróciłam z Wolsztyna z 100-tnych urodzin Dziadka i znalazłam wolsztyński wpis.
Pozdrawiam