Patrzę, trochę kątem oka, co prawda, na jedną z dyskusji na TXT. Ale nie będę jej, znaczy dyskusji oceniał. Jakoś dzisiejsze dyskusje mnie nie przekonują. To pewnie kwestia patrzenia na świat z beczki…
Kilka lat temu recenzowałem pracę magisterską o różnych formach fizycznego naznaczania kobiet w Afryce (głównie o tzw. wygładzaniu, proszę wybaczyć ten eufemizm, nie mój zresztą). Napisała ją dziewczyna z Czadu, która nigdy nie wróci już do Afryki. Pierwszy chyba raz w życiu cieszyłem się, że praca (z oczywistych dość względów) napisana była średnio. Angielski, (bo praca była po angielsku) kulał, a miejsca, gdzie zszywano źródła trzeszczały.
Niby człowiek wie o takich rzeczach. Ale zetknięcie się z konkretem ludzkiego cierpienia, więcej nawet: z jego graficzną ilustracją, przeraża. W sumie miałem poważny problem, żeby się skoncentrować na tym, co w pracy najważniejsze – na wzajemnym wpływach islamu i lokalnych kultur afrykańskich. Cieszyłem się, choć to bardzo nieadekwatne słowo, że forma zmusza mnie do zwracania uwagi na marginalia: wady techniczne, przypisy. Takie tam. Że mogę uciec od natrętnej myśli o cierpieniu. Bo najłatwiej jest uciec od takich myśli
Zazwyczaj zostawiam sobie recenzowane prace w domu. Trochę, jako materiał źródłowy, a trochę po to, żeby potem na cudzych błędach uczyć innych. Tej pracy nie mam w domu. Moje, ciekawe świata, dziecko, lepiej włada angielskim niż ja. Nie chciałem, żeby jej to wpadło w ręce. Wystarczy, że ja ciągle tą pracę pamiętam. Aż za dobrze…
Znów jest ciemno. Gwiazdy nie przebijają się przez chmury …
Notka 11
Patrzę, trochę kątem oka, co prawda, na jedną z dyskusji na TXT. Ale nie będę jej, znaczy dyskusji oceniał. Jakoś dzisiejsze dyskusje mnie nie przekonują. To pewnie kwestia patrzenia na świat z beczki…
Kilka lat temu recenzowałem pracę magisterską o różnych formach fizycznego naznaczania kobiet w Afryce (głównie o tzw. wygładzaniu, proszę wybaczyć ten eufemizm, nie mój zresztą). Napisała ją dziewczyna z Czadu, która nigdy nie wróci już do Afryki. Pierwszy chyba raz w życiu cieszyłem się, że praca (z oczywistych dość względów) napisana była średnio. Angielski, (bo praca była po angielsku) kulał, a miejsca, gdzie zszywano źródła trzeszczały.
Niby człowiek wie o takich rzeczach. Ale zetknięcie się z konkretem ludzkiego cierpienia, więcej nawet: z jego graficzną ilustracją, przeraża. W sumie miałem poważny problem, żeby się skoncentrować na tym, co w pracy najważniejsze – na wzajemnym wpływach islamu i lokalnych kultur afrykańskich. Cieszyłem się, choć to bardzo nieadekwatne słowo, że forma zmusza mnie do zwracania uwagi na marginalia: wady techniczne, przypisy. Takie tam. Że mogę uciec od natrętnej myśli o cierpieniu. Bo najłatwiej jest uciec od takich myśli
Zazwyczaj zostawiam sobie recenzowane prace w domu. Trochę, jako materiał źródłowy, a trochę po to, żeby potem na cudzych błędach uczyć innych. Tej pracy nie mam w domu. Moje, ciekawe świata, dziecko, lepiej włada angielskim niż ja. Nie chciałem, żeby jej to wpadło w ręce. Wystarczy, że ja ciągle tą pracę pamiętam. Aż za dobrze…
Znów jest ciemno. Gwiazdy nie przebijają się przez chmury …
yayco -- 07.03.2008 - 00:26